odc24
 W drodze do Tomaszowa za Wsią Komarowską poczułem małą potrzebę i   przeraziłem się. Wyglądało, że porosłem włosami w miejscu gdzie najmniej   się ich spodziewałem. Dopiero po chwili zorientowałem się, że to Jasine,   po nocnych zmaganiach. I nagle zapomniałem o rannych wrażeniach. Zapragnąłem znowu być przy niej. Usta, brzuszek, zapach, wydały mi się tak   upragnione, że zacząłem myśleć o zawróceniu. Po chwili jednak zrozumiałem   absurdalność zachcianki i ruszyłem dalej. W miarę jak ubywało drogi do   Tomaszowa, zmęczenie z każdym kilometrem coraz bardziej przesłaniało   słodki obraz Jasinego brzuszka, a zaczynało odzywać się sumienie.  Jak ja mogłem tak postąpić. Tak stracić głowę... wyrzucałem sobie. Ale na   próżno próbowałem się oczyścić, usprawiedliwić, nie mogłem się pozbyć   żalu, który na pozostał w duszy, na długo, a może na zawsze. Bowiem   popełnione czyny zostają zapisane w wieczności i zmienić ich już nie   można, czasu się nie cofnie. Ale żyć trzeba.

 Po powrocie do Tomaszowa bardzo uważałem żeby się z czym nie   wygadać, a szczególnie że byłem w Komarowie i widziałem się z Z. Nawet   panu Piwowarskiemu nie powiedziałem, zresztą o nic nie pytał. Bez słowa   napisał do szkoły usprawiedliwienie za dwa dni nieobecności które, w razie   czego, miało usunąć wobec mnie wszelkie podejrzenia. Wszystko wróciło do   poprzedniego rytmu życia. Jakby nic nie zaszło. Jedynie zmieniło się coś między Danką i mną. Kiedy teraz patrzyłem na nią,   przypominało mi się gorące, pulchne ciało Jasi, i być może w moim wzroku   dostrzegała coś, czego przedtem nie widziała. Bo rumieniła się, traciła   pewność siebie i machinalnie poprawiała włosy gestem kobiety, która stara   się podobać mężczyźnie.  I w ogóle zaprzestała drwin i wygłupów szczeniackich, a zaczęła traktować   mnie poważniej. Wydawało mi się, że zauważam niekiedy w jej oczach jakby   cień podziwu, zainteresowania. Kiedyś w przypływie jakiegoś nastroju   zaproponowała mi naukę tańca, ale gdy zdziwiony pokręciłem głową,   zmieszała się i zaczęła przepraszać, że zapomniała o tym, że moja mama...  Po czym spojrzała mi tak serdecznie w oczy, że omal się nie zakochałem. Danka pozostała w pamięci ze swoją ulubioną piosenką, której refren   brzmiał jakoś tak... " z białych tyrolskich chat...". Jej zachowanie w stosunku do mnie trochę dziwiło, ale tłumaczyłem   sobie, że podobno dziewczyny wyczuwają, kiedy chłopiec staje się   mężczyzną, a ja po nocy z Jasią byłem przekonany, że nim zostałem więc   może dlatego? A może dlaczego innego? Nie dociekałem.  Wszystko co teraz robiłem, uczyłem się, flirtowałem, było powierzchowne.  Duszę bowiem wypełniały tylko dwa uczucia: współczucie i modlitwa za mamę,   i coraz niecierpliwsze oczekiwanie na wyjazd.  Czułem się jak podróżny na dworcu, czekający tylko na sygnał odjazdu. I pewnego lutowego wieczoru sygnał nadszedł.
 Oglądałem właśnie w kuchni pierwsze w życiu półroczne świadectwo   gimnazjalne - nie było zbyt chwalebne - gdy pukanie do drzwi. Po chwili w   ciemnym prostokącie stanął, wysoki chłop, w długiej burce z kapturem,   podobny do kapucyna, z batem w ręku.  Ukłonił się, i zapytał o mnie. Potem powiedział cicho, ale i tak   gospodarze słyszeli, że panią komendantową zwolniono z więzienia i mam z   nim zaraz jechać. Sanie czekają.
- Dokąd - zapytałem.
Ale on spojrzał po obecnych w kuchni i powiedział tylko, żebym się   pospieszył, bo konie marzną. I po chwili dodał, że nie ma czasu, bo noc lutowa może być za krótka. Zabrzmiało to jak szyfr. Nie zrozumiałem, ale nic więcej nie mówił. Pani poczęstowała go herbatą, więc siorbał w milczeniu. Pożegnałem się   serdecznie z wszystkimi nawet z Danką, która wzruszona chwilą mocno   pocałowała w usta. Potem już w saniach kiedy zaciął konie i ruszyliśmy  odwrócił się do mnie   i rzucił.
- A wie panicz, że umarła Janka Oliska. Na zapalenie opon mózgowych.
Janka Oliska? Wydało mi się, że się przesłyszałem. Niemożliwe. Ale to była prawda. Jakby strzała ugodziła w serce, słabo mi się zrobiło. Janka, koleżanka, stryjeczna siostra Oliskich, moja dziecinna miłość,   nie żyje? Już jej nie ma? Zawsze miała kącik w moim sercu, uważałem się   trochę za jej rycerza i obiecywałem sobie, że jak dorosnę... A teraz jej   nie ma.  Przypomniał mi się jej nieśmiały pocałunek w policzek, kiedy   rozjeżdżaliśmy się. Mieliśmy wtedy po czternaście lat i wyrastała na   śliczną dziewczynę. Miała piękne, niebieskie oczy i kręcone, murzyńskie   włosy. Teraz już nie ma jej i nie będzie, moich marzeń też. Już nigdy... Śmierć to chyba jedyna sytuacja w której słowo nigdy znaczy naprawdę   "nigdy". Siedziałem w smutku i wydawało mi się, że jadę na pogrzeb. Ale   pogrzeb już dawno się odbył i Janka dawno już w ziemi.  A wokół bezgwiezdna i bezksiężycowa noc. Ciemna i nieprzenikniona. Rozgorączkowane czoło chłodzą płatki mokrego śniegu. Ból serca tępieje,   chowa się gdzieś głęboko w duszy...
- To dobrze że pada - mówi woźnica - mróz będzie lżejszy.
Konie biegną lekko, cicho, nie chrapią, tylko czasem któryś puści bąka -   popasały niedawno. Omijamy Tomaszów okólnymi drogami, tak bezpieczniej. Zanurzeni w granatową, bielejącą śniegiem przestrzeń, tracimy poczucie   czasu. Wydaje mi się, że tkwimy w bezruchu, jedynie miarowy stukot   orczyków przypomina, że czas biegnie, zabiera z sobą bezpowrotnie   teraźniejszość. I Janka, unoszona jego nurtem odpływa coraz dalej, i   dalej... Smutno mi.  Nie wiedziałem dokąd mam dojechać. Woźnica też nie wiedział. Znał   tylko wioskę do której miał zawieźć, ale gdzie mam pozostać nie wiedział. Dla bezpieczeństwa. Mechanicznie zacząłem myśleć o opuszczonej szkole, i nagle zdałem   sobie sprawę, że to już tylko wspomnienie, że z każdą minutą nie tylko   oddalam się od Tomaszowa lecz również od tamtego życia, świata. Tamta czasoprzestrzeń w której były: lekcje, Kazik, Janka,   przestała dla mnie istnieć. Zniknęła jak i oni. Za kilka godzin zniknie i Możdżeń, a pojawi się... jeszcze nie wiem jak   się będę nazywał... Ale na to jeszcze jest czas. A tymczasem sentymenty muszę usunąć z serca i   okazać się mężnym i twardym, godnym swojej mamy. Czarna noc nie straszna, nie obca. Jak dobra opiekunka przyjaźnie otula   ciemnością, chroni przed niebezpieczeństwem. Więc naprzód!    Tamtej śnieżysto-mroźnej nocy opuszczając Tomaszów, pożegnałem   Komarów na zawsze.
 
 

 1
Po 50 latach, w kwietniu 1990 komuniści przyznali się w końcu że to nie hitlerowcy ale oni wymordowali polskich oficerów.  Nazwisko Śp. Ojca znaleziono  na liście  obozu w Ostaszkowie na stronie 152 pod pozycją 90 udostępnionej dopiero w 1993r. Został zamordowany przez Sowietów  15.04.1940, a Jego szczątki  spoczywają w Miednoje.