12.1.1953, poniedziałek.
Egzaminy już zdałem. Cała nasza lotna grupa też. Teraz błogi
nastrój. Mówią, że w niedzielę promocja. Tak przejąłem się egzaminami,
że dopiero dzisiaj zauważyłem, że na dworze duży śnieg. Zima
w pełni. No nic, za nami już nasze trudy i znoje, a przed nami? Przed
nami karnawał i urlop. Aktualnie największa panika to jakie
dostaniemy mundury: stalowe czy zielone. Różne gadki chodzą.
Podobno w środę jedziemy na Cebulę. I pomyśleć, tyle czasu już za
nami. Teraz styczeń. Śnieg, mróz, smętna melodia na harmonii, ale
niedługo otworzy się życie. Znowu będzie można pójść do teatru, kina,
kawiarni, jak przed trzema laty. Normalnie usiąść przy stoliku, spotkać
dziewczynę i nie patrzeć na zegarek. Wybierać potrawy z karty według
nazwy, a nie cennika. Jeszcze sześć dni. Mało, a zarazem tak
dużo. W czekaniu czas bardzo wolno płynie, ale żeby najwolniej
to już nie lata, tylko dni. Kres mordęgi coraz bliżej.
15.1.1953, czwartek. Wczoraj byliśmy w Warszawie na Cebuli. Nie wyspaliśmy się, bo o drugiej była pobudka. Później zimny, podmiejski pociąg i wreszcie Warszawa. Dzień był smętny i wszystko jakieś takie bezbarwne, szare. Tylko olbrzymie dźwigi budujące Pałac Kultury i Sztuki swoimi ramionami sięgającymi nieba ożywiały krajobraz. A poza tym w śródmieściu nic się nie zmieniło, nawet w fotoplastikonie przy Alejach program ten sam - Wersal - co przed prawie trzema laty. MDM nie widziałem bo nie było czasu. Na Cebuli wszystko w porządku. Okazałem się zdrowszy niż poprzednio. Dzisiaj już wypisują rozkazy wyjazdu na popromocyjne urlopy. Z wiadomych względów podałem jako miejsce pobytu Warszawę. Po niedzielnej promocji wyjadę na pierwszy urlop w wojsku i do tego już jako oficer. Ech, człowiek użyje.
17.1.1953, sobota.
A więc prawdopodobnie jutro promocja. Rano jeszcze pogadanka
polityczna o sytuacji w kraju i jak, już jako oficerowie mamy
się zachowywać na urlopach. A więc: nie chodzić do zakazanych lokali,
zawsze można na Komendzie Miasta zapoznać się z ich listą,
unikać towarzystwa nieznanych ludzi, a szczególnie nieznanych
kobiet. Młody oficer, a szczególnie pilot jest bardzo ponętnym
kąskiem dla agentek obcego wywiadu. Nawet nie zauważy kiedy
tej kochającej Frani czy Mani powie czego nie powinien i potem
adieu z karierą pilota, kłopot na całe życie. Nie wolno zapominać, że
wróg czyha wszędzie i bardzo jest aktywny. Zdarzają się napady i
morderstwa oficerów. Najlepiej więc na ulicę nie wychodzić pojedynczo,
szczególnie wieczorem. A o wszystkim podejrzanym meldować na Informację
lub do Urzędu Bezpieczeństwa. To było po śniadaniu, a teraz
pobieramy sorty mundurowe i wyposażenie oficerskie. Mundury,
niestety zielone, dostajemy dwa komplety: Służbowy z grubego szewiotowego
sukna - kurtka z klapami do krawata i spodnie bryczesy do butów
z cholewami. Buty oficerki, ale nie takie sztywne lśniące jak przed
wojną, z miękkimi cholewami, demokratyczne. Fason pośredni
między saperkami, a fornalskimi butami. Wyjściowy
z gabardiny i spodnie kroju klosze. Trzewiki, fason kamasze
sznurowane wysoko za kostki, czarne z giemzy. Pięć koszul, dwie z
cienkiego zielonego materiału z naszytymi szewiotowymi gorsami
i dwa krawaty również z szewiotu, a trzy koszule bez naszycia,
robocze. Strój gimnastyczny: podkoszulek i spodenki oraz para tenisowek.
Trzy czapki: garnizonowa okrągła o sztywnym denku i okutym blachą daszku,
polowa rogatywka i barania uszanka. Jeszcze płaszcz długi sukienny,
szalik zielony wełniany i zielone szmaciane rękawiczki.
Do tego worek z zielonej, śliskiej tkaniny, rzemienie do spinania i
waliza fibrowa. Wszystko z zapachem nowości to znaczy naftaliny.
Nastrój gorączkowego oczekiwania. Ostatnie dni, wszyscy zdenerwowani.
Co raz wybuchają różne paniki. Na dworze mróz zelżał. Jasny
śnieg sciemniał, zwilgotniał. Jak dobrze pójdzie to jeszcze doba i
będziemy oficerami. W czwartek byliśmy w kinie na filmie który już
oglądałem i przez dwie godziny nie miałem co robić. Z nudów
zawarłem znajomość z wdzięczącą się damą. Na oko w pobliżu
trzydziestki, brunetka, samotna, same zalety. Wydała mi się
bardzo inteligentna i kołysząc grubymi biodrami - ostatnio
takie przypadają mi do gustu - gorąco zapraszała do siebie na niedzielną
kolację. Wątpię jednak czy pójdę. Babie tyłek się pali to widać, ale ja
przewiduję pożegnanie z Zosią. Tak więc okres podchorążackiego życia
zbliża się naprawdę do końca. Na sali Alek(Górny) ze Śliwką
(Jędrek Śliwiński) grają na harmoniach, Woźniak po staremu
jak w Świdniku, tłucze w jazz, a reszta tańczy pokrzykując
wesoło. Ostatni wieczór podchorążych.
20.1.1953, wtorek Dzisiaj już po wszystkim. Siedzę u
Mamy w Zwierzyńcu i opisuję minione dni. W niedzielę była promocja.
18 stycznia był pochmurnym ciepłym dniem, bliższym raczej jesieni niż
zimy. Po śniadaniu nałożyłem pierwszy raz oficerski mundur wyjściowy.
Po trzech latach założyłem zamiast onuc skarpetki niciane i zamiast
żołnierskich butów kamasze, takie jakie nosi się na niedzielę na wsi,
tyle że z giemzy. Przykro, że mundur zielony, lotnictwo w Polsce
zawsze było koloru stalowego, ale cóż poradzić. Podobno nowoczesność
wymaga jednolitej barwy umundurowania. Więc nasze wojsko musi
być postępowe i od piechoty odróżniają nas jedynie niebieskie
patki na klapach munduru z metalowymi śmigiełkami i niebieski
otok na usztywnionej drutem czapce z daszkiem okutym blachą.
O 11.00 zbiórka na korytarzu przed naszą salą. Wszystko zwyczajnie.
Zbiórka jak co dzień przez minione trzy lata. Trudno było dopatrzyć się
w niej jakiejś specjalnej, uroczystej atmosfery. Ot,
stanęło w szeregu dwudziestu pięciu młodzieńców, którzy pierwsi z
setki szkolonych w trzech eskadrach: Radomia, Tomaszowa, Izbicka
ukończyli program.
Podszedł dowódca wojsk lotniczych, radziecki generał
Turkiel, uścisnął każdemu rękę, podał świadectwo ukończenia szkoły,
pudełko z gapą i powiedział po rosyjsku gratuluję i to wszystko.
Mnie podał rękę o 11.15 - i dokładnie o tej godzinie stałem się
oficerem. Dostałem: świadectwo ukończenia OSL - 5 w Radomiu
z drugą lokatą i stopień podporucznika pilota, z czego bardzo
się cieszę. Podporucznikami zostali jeszcze tylko z mojej grupy Szewczyk,
Galimski (Nogałka), a z pozostałych Zalewski i Garlicki. Reszta
z promowanej dwudziestopiątki otrzymała stopień chorążego.
Zaraz po uściśnięciu ręki ostatniemu w szeregu komenda: rozejść
się, i po promocji. Z łomotem podłogi szczęśliwi oficerowie rzucili
się do sali przypinać gwiazdki, a najważniejsze wiercić dziury
w mundurze dla gap: odznaki świadczącej, że jest się pilotem.
Muszę się przyznać, że przez jakiś czas czułem się rozczarowany
przebiegiem promocji. Brakowało mi uroczystej oprawy tego momentu kiedy
po prawie trzyletnim trudzie staliśmy się członkami elity narodu, gotowej
w każdej chwili oddać życie za ojczyznę. Próbowałem podzielić się swoimi
refleksjami z kolegami, ale nie rozumieli o co mi chodzi. --
Co za różnica czy jesz widelcem, łyżką, czy palcami, ważne żeby było
co jeść - wzruszali ramionami. Pomyślałem, że rzeczywiście jakieś
głupoty nie z tego świata przychodzą mi do głowy, bo cóż
za różnica, chociaż wspominać byłoby przyjemniej. Ostatecznie jednak
stało się jak się stało i jestem oficerem. Podporucznikiem,
po niedawnej reformie regulaminów - dwie gwiazdki, przedtem
tylko jedna, dwie nosił porucznik. Teraz jedną satysfakcjonował
się chorąży. Świadectwo:
MINISTERSTWO OBRONY NARODOWEJ
Ś W I A D E C T W O UKOŃCZENIA
Szkoły Oficerskiej *
* * ......Ukończył
Oficerską Szkołę Lotniczą Nr 5 . ....
.... .... \
Rozkaz o mianowaniu: 067/MON/z 18.01.1953
Stopień : podporucznik
Kategoria: II-ga
Komendant Szkoły (-) Bystrow
płk.pil. 18.01.1953
1. Pilotaż 4
2. Wyszkolenie polityczne 5
3. Silnik
5
4. Samolot 5
5. Teoria lotu
5
6. Nawigacja powietrzna 5
7. Musztra 4
8. Regulaminy 4
9. Wyszkolenie fizyczne 5
10. Eksploatacja 4
11. Taktyka 5
12. Strzelanie powietrzne 4
13. Łączność lotnicza 5
14. Meteorologia
5
15. Topografia 5
16. Wyszkolenie strzeleckie 4
17. Wyszkolenie spadochronowe 5
Ogólna ocena: dobrze
D y r e k t o r N a u k
(-) Malinowski kpt.
O dwunastej promocyjny obiad w kasynie. Dowództwo szkoły, przyjechało kilku instruktorów. Obiad w atmosferze raczej sztywnej. Niedużo alkoholu, a i obecność wyższego dowództwa krępowała. Rozmowy skąpe, trochę sztuczne. Dowiedziałem się jednak, że Jurek mój instruktor który wiedział jak bardzo pragnąłem iść do pułku na bojowe, stoczył formalny bój z dowódcą eskadry, żeby nie zatrzymywać mnie na instruktora jak planowano. Rozczulił mnie tą postawą, zapomniałem wszelkie urazy, a w sercu pozostała na zawsze głęboka wdzięczność. Po obiedzie, który wszyscy chcieli jak najszybciej skończyć ruszyliśmy razem z instruktorami do miasta. Pieniędzy co prawda dano mniej niż oczekiwaliśmy ale w porównaniu z dotychczasowym żołdem 60 zł wydawało się dużo, a najważniejsze to poczucie wolności. Pierwszy raz po trzech latach. Rozpoczęło się więc zwiedzanie radomskich lokali, coraz radośniejsze w miarę wypijanego alkoholu. Stopniowo, naturalną rzeczą, towarzystwo zaczęło dzielić się na grupki, grupeczki. Jedni szukali atrakcyjniejszej knajpy, inni dziewczyn, wtedy odłączyłem i poszedłem do Zosi. Czekała. Z wielkopańskim gestem zaprosiłem na dancing. Jesteś pierwszą dziewczyną z którą tańczę jako oficer, podkreślałem wyróżnienie... Doceniała. Uśmiechała się, tuliła i ukradkiem całowała. W swojej najlepszej sukience z czarnej koronki wyglądała prześlicznie, aż niejeden pożądliwie łypał za nią. Piliśmy lepsze wina niż dotychczas i bawiliśmy się wesoło. Powiedziałem Zosi: - Dzisiaj nie istnieje prawa strona karty Menu, wybieraj co chcesz. - Indyk? - proszę bardzo. A może masz apetyt na karpia ?... - smakuje ci Zosiu? Jedz, od jednego razu nie przytyjesz. (Nastepnej okazji chyba nie będzie.) Wyszliśmy około północy. Gwiazdy wyraziste, czyste, jak zwykle w zimie gdy odwilż. Usiedliśmy na ganku jej domu. Ścianki ganku ze zbitych na krzyż drewnianych żerdzi czyniły nas niewidocznymi. Położyłem na ławce gruby, nowiutki, oficerski płaszcz i usiedliśmy. Tym razem Zosia niczemu się nie sprzeciwiała, tylko kiedy sięgnąłem za gumkę powiedziała, że nie trzeba zdejmować. Ławeczka dobra do siedzenie ale do leżenia niewygodna, za wąska. Jednak wspólnie gdy są chęci pokonuje się nie takie trudności. Tym bardziej, że Zosia była bardzo pomysłowa. Przez moment nawet przebiegła mnie myśl, że nie było to jej pierwsze na ławeczce ćwiczenie, ale wobec czułości jaką mi okazywała cóż to miało za znaczenie. Zaskoczyła temperamentem, tym bardziej że dotychczasowe zachowanie nie wskazywało, że pod spódniczką drzemie taki wulkan. W końcu niespodziewanie ugryzła w policzek. Krwią zamazała całą chusteczkę. No cóż, nowe doświadczenie. Satysfakcja i ból. Żegnałem się jednak z mieszanymi uczuciami. Może jakaś ukryta perwersja? Nic przyjemnego, może się odechcieć. To jednak co się zdarzyło było miłą niespodzianką. Nie spodziewałem się, że wynagrodzi oficera tym czego odmawiała podchorążemu. Była piękna i gorąca. [32] Do koszar wróciłem o trzeciej. Położyłem się z zamiarem spania bez ograniczeń, aż się wyśpię, ale obudziłem się już o ósmej ze strachem spóźnienia się na zbiórkę. Nie tak prosto jest być wolnym.
Z pobliskiego łóżka kiwnął na mnie Bogdan (Jaromin). Był blady,
ręce mu się trzęsły z osłabienia. Zdrowo widać popił, chce pogadać, ale
mnie się spieszy, pakuję się. - Tylko chwila, chciałem się
ciebie poradzić co robić... Patrzył na mnie wyblakłymi niemocą
oczami i taki był wyżęty, że nie miałem siły odejść. Przysiadłem
na łóżku na chwilę. A oto jego opowieść o tym co mu się w noc po promocji
przydarzyło. Po promocyjnym obiedzie, lekko podchmielony
wyszedłem do swojej dziewczyny. Poznałem ją w święta. Przyjechała
z Gdańska do rodziców na przerwę semestralną. Studiowała na
Akademii Sztuk Pięknych. Byłem w jej domu kilka razy, poznała
mnie nawet z matką i ojcem, ale mnie nie o to chodziło... O
żeniaczce nie myślałem, a z tym innym, to na dystans. Studentka,
jakaś plastyczka, wiem dobrze jak takie na lewo i prawo, a
ta nic. Ledwie czasami się pocałuje. No dobra myślę, byłem
podchorążym ale teraz oficerowi to chyba nie odmówi. Jeszcze raz,
pomyślałem, przed urlopem sprawdzę, da czy nie da. Kocha czy
nie kocha. Wstałem z łóżka zniecierpliwiony, cóż mnie
obchodzą jego dylematy: da czy nie da, ale ten chwycił mnie
za rękaw: - Jeszcze tylko chwilkę, naprawdę. Nie mam kogo się poradzić.
Dokładnie 15 minut, nie dłużej. Po nieprzespanej nocy
nie byłem też w najlepszej formie i trudno było mi być nieprzejednanym.
Usiadłem. Widząc to Bogdan opadł na poduszkę i opowiadał dalej.
Kiedy wszedłem do jej pokoju siedziała na kanapie i czytała
książkę. Zobaczywszy mnie rzuciła książkę i z radosnym okrzykiem skoczyła
mi w ramiona. Zdziwił trochę taki wybuch, bo dotychczas w okazywaniu
uczuć była raczej powściągliwa, ale jednocześnie utwierdził, że fajno
jest i dobrze trafiłem. Jeszcze bardziej mi się spodobała. Zawsze
wydawała mi się ładna, ale tego wieczoru była wprost piękna. Czarne
włosy, czarne oczy, pełne, gorące usta... - no dobrze, dobrze
trzymam się tematu - zauważył u mnie zniecierpliwienie. Jak
objąłem tak trzymałem. Nadszedł teraz mój czas - pomyślałem- tylko
umieć wykorzystać. Ale kiedy sięgnąłem pod sukienkę, do uda, ta nagle
zesztywniała, zdjęła ręce z szyi i zdecydowanie odsunęła od siebie. Aha,
nie chcesz z marszu - pomyślałem. Dobrze, bez urazy poczekamy, co ma
wisieć nie utonie, zdjąłem płaszcz i usiadłem na starodawnej kanapie.
Usiadła również, ale nie za blisko. Chociaż bliżej mnie niż bocznej
poręczy. Kanapa była długa. Usiadła, milczy, tylko patrzy z jakimś
tajemniczym uśmiechem. Ja też nic nie mówię i myślę czy już,
czy jeszcze poczekać. Z gołego kolana zsunęła się jej sukienka,
wyjrzało grube ale zgrabne, białe udo, gorąco mi się robi,
ale nic. Siedzę i czekam na znak. A ona dalej nic, łypie czarnym
okiem, świeci białym udem i milczy. Za oknem zapada zmrok, w pokoju
szaro, nie ma co czekać. Psiakrew, tyle czasu bez kobiety.
Miałem zrozumiałe trudności gdy byłem podchorążym ale teraz
jestem już oficerem. Ruszyłem do ataku. Położyłem rękę na jej łydce
i powoli do góry, do tego gołego, świecącego uda. Noga lekko
zadrżała lecz nie cofnęła się. Oparła głowę o grube oparcie
kanapy i półwidoczna w mroku siedzi w bezruchu, tylko zęby
nikłym blaskiem sygnalizują uśmiech. Dobra nasza. Delikatnie, żeby
nie rozerwać cieniutkiej nylonowej bluzeczki rozpinam guziki.
Ta nic. Nadal w bezruchu. No to ja na całego. Całuję spiczaste
piersi i w trosce o jej garderobę szepczę: zdejm spódniczkę
bo się pogniecie. A ta mnie za ręce. - Czekaj nie teraz, po ślubie.
- Oho, toś ty taka przebiegła, no to ja nie będę gorszy. - Po co
czekać i tak się pobierzemy, przestań się szarpać - gorącym
szeptem, niby z pożądania szepczę jej do ucha. Ale ona jakby nie
słyszała. Mocuje się ze mną jak jaki zapaśnik. Wykręciła rękę,
aż zabolało, wątła plastyczka. Wkurzyła mnie tak, że zerwałem się,
za płaszcz i już miałem dać nogę, gdy ta zeskakując z kanapy
z rozpaczą w głosie zawołała: - Zaczekaj, teraz już wiem że mnie
nie kochasz, ale zostań jeszcze chwilę - prosiła upychając
dyndające piersi w biustonoszu. Ładne miała i chyba one przeważyły,
że posłuchałem jej prośby, a nie argumentu, że więcej się nie
zobaczymy. - Poczekaj. Ubiorę się, wyjdziemy gdzieś trochę,
przecież jeszcze tak wcześnie. Wyjaśnię ci. Cała noc przed
nami - gadała chaotycznie, nerwowo. Rzeczywiście, pomyślałem,
gdzie ja teraz pójdę. Nawet jeśli do jakiej knajpy to dziewczyny
w taką noc wszystkie obstawione. Poszliśmy do cukierni.
Poszedłem się wysikać, a kiedy wróciłem na stoliku stała już
butelka wina i dwa talerzyki z ciastkami. - To moje przeprosiny -
uśmiechnęła się, a uśmiech miała urzekający, to trzeba jej
przyznać. Wypiliśmy po kieliszku i zjedli ciastka. Ciastko tak zwane
firmowe, wielkości małego tortu bardzo mi smakowało, bądź co
bądź pora podwieczorku. Po ciastku wrócił mi dobry humor i
pomyślałem, jest taka ładna i chce być ze mną, czemu nie mamy
pójść gdzieś zatańczyć. Przecież nie widać po niej, że mi nie
dała. I gdy pomału rozładowywałem się wewnętrznie, nagle poczułem
mdłości. Z trudem dobiegłem do toalety i zdążyłem zobaczyć
jeszcze ogromny biały porcelanowy balon pisuaru, który odpływał
gdzieś w górę, w ciemniejące błyskawicznie niebo.
Potem, wiesz jak to jest po utracie przytomności, ciemność zaczęła
rzednąć i zaczęły pojawiać się twarze. Nachylone wianuszkiem, twarze
mężczyzn i kobiet w białych fartuchach. Przejmujący szum w uszach. Nagle
bum, szum pęka jak balonik i cisza, a za chwilę fala głosów. - No,
w porządku. Nic mu nie będzie. Bełkotliwy pogłos, jak w przyłożonej
muszli do ucha. Potem ci w fartuchach odeszli, a przyszedł jeden
bez fartucha i zaczął spisywać: - Będzie dochodzenie.
Zostaliście otruty. Widzicie towarzyszu jakim trzeba być ostrożnym.
Facet był w skórzanej, ciepłej kurtce i szło od niego coś co
budziło strach. Ja tylko spiszę, ziewnął - i prześlę do waszej
Informacji, oni już dojdą prawdy... Odszedł. Przyszedł w białym
fartuchu. - Jak się czuję. To nie było nic groźnego,
najwyżej bym pospał ze dwa dni, to alkohol przyśpieszył działanie.
- Jak pan chce to może pan iść. Tylko dzisiaj już bez alkoholu.
Wstałem z leżanki. Z każdą chwilą czułem powracające siły. Przed
pogotowiem czekała ona. Popatrzyłem, splunąłem i powiedziałem:
won. A teraz widzisz szkoda mi. Mógłbym zapytać się dlaczego...
ale co tam, na pewno agentka. Jak radzisz, podać ją na Informację?
Chyba będę musiał, bo jeszcze niejednego chłopaka wykończy...
Patrzył na mnie przytomniejącymi już oczami, ale ja cóż mogłem mu
powiedzieć. Nie tak dawno słyszeliśmy, żeby mieć się na baczności, a
szczególnie przed agentami w spódnicy.
- Postąpisz jak będziesz uważał. Przemyśl jeszcze. Może to prowokacja,
sprawdzian. Dobrze, przemyśl - poklepałem po ramieniu i zerwałem się z
łóżka. Spieszyło mi się. Część łóżek już z gołymi siennikami, ci
już wyjechali. Inni się pakują. Niektóre jeszcze zasłane, znak
że użytkownicy jeszcze nie wrócili z pierwszej oficerskiej
nocy. Nastrój poczekalni dworcowej. Nie ma co czekać. Ogoliłem
się, robiąc delikatne maskujące zacięcie na śladzie Zosinych
ząbków i szybko za walizkę i worek. Zdążyłem jeszcze na przedpołudniowy
pociąg do Warszawy. [33] Głodny, ale zdążyłem do Warszawy
jeszcze przed trzecią. Z dworca zadzwoniłem do Helenki. Na
szczęście była jeszcze w biurze. - Przyjeżdżaj natychmiast, bardzo
się cieszę - radośnie zawołała bez najmniejszego wahania.
Czekała w domu świeża, pachnąca. Ciemne oczy patrzyły z takim
blaskiem, że się wzruszyłem i przez chwilę nie mogłem nic powiedzieć.
Stałem w milczeniu uśmiechając się nieśmiało, a ona lustrowała wzrokiem
od góry do dołu. - No to zrobili z ciebie oficera. Ho, ho, pan porucznik
- wskazała na gwiazdki. - Nie Helenko, tylko podporucznik.
Teraz pododawali po gwiazdce do stopni. Helenka przed
wojną, jako bardzo młodziutka dziewczynka miała sympatię, pilota
podporucznika, w Poznaniu. - Aha, porucznik teraz to jak kapitan
przed wojną - tłumaczyła sobie. Rozbieraj się, pewnie jesteś
głodny. Zdjąłem ciężki płaszcz. Mundur marszczył się na plecach ale
lepszego w magazynie nie mogłem dopasować. Czasy kiedy oficerom
krawcy szyli eleganckie mundury skończyły się wraz z burżuazyjnym
wojskiem. Przeminęły również imponderabilia oficerskiego stanu jak
honor, takt, godność. Oficer kiedyś, jeśli wyjął z pochwy szablę
lub pistolet z kabury, musiał zrobić z broni użytek. Honor,
honor oficerski był najwyższą wartością. Obejrzała mnie
jeszcze raz. Nie miałem szabli ani kabury. - Nieźle wyglądasz, chociaż
wiesz, że do komunistycznego munduru sympatii nie czuję. Lotnik
to dla mnie w stalowym, a tak jak ruski... ale dajmy spokój.
Zaproponowałem obiad w restauracji i w pierwszej chwili się
zgodziła, ale nagle jakby sobie coś przypomniała: - Nie, zostaniemy
w domu - zadecydowała. - Trochę jedzenia przygotowałam, może
za mało wybredne jak dla oficera, ale za to deser dostaniesz o jakim
nie marzyłeś. Wydawała mi się trochę dziwna ta zmienność jej nastroju,
ale pozostanie w domu przyjąłem z zadowoleniem bo prawdę mówiąc,
pieniędzy już prawie nie miałem. Później, po kilku dniach,
kiedy znalazłem się w podobnej sytuacji nasunęła mi się refleksja,
że Helenka po prostu się wstydziła. Bo co innego pokazywać się publicznie
z żołnierzem służby czynnej, o którym wiadomo, że służy nie
z własnej woli, a co innego afiszować się z oficerem komunistycznym,
którym został na ochotnika. Helenka wynajmowała ten sam pokój co
niegdyś i stał w nim ten sam tapczan, miejsce dawnych naszych
miłosnych wzlotów, ale teraz nie wywołał on we mnie erotycznej
gorączki. Może miała na to wpływ poprzednia noc, a może coś
innego, dość że nie pałałem niepohamowanym pragnieniem lubieżnych
igraszek i z ulgą usiadłem do stołu. Zrobiła herbatę, postawiła jedzenie.
Ja z kolei wyciągnąłem z płaszcza butelkę wina, i rozpoczęliśmy
chaotyczną rozmowę, jak zwykle gdy ma się do powiedzenia i
bardzo mało i bardzo dużo. Przez prawie trzy lata żyliśmy w zupełnie
odmiennych środowiskach i w naszym wspólnym czasie powstała
szczelina, prawie przepaść nas rozdzielająca. Próbowaliśmy
wypełnić ją wspominając biuro, Kajtka i Klitusia, ale oboje
czuliśmy, że trudna to sprawa i mimo wysiłków jesteśmy nadal
oddzieleni niewidzialną ścianą pękniętego czasu. Popijaliśmy więc
i kochaliśmy się. W momentach uniesień wydawało nam się, że
znika dzieląca ściana, że znowu jesteśmy razem, ale było to
tylko złudzenie. Po prostu zapominaliśmy o wszystkim. Potem, kiedy fala
namiętności opadała, a nasze dusze pogrążały się w swoje odrębne światy,
byliśmy znowu osobno. Kiedy rano Helenka odprowadzała mnie
do WKD, na zmrożonym styczniowym błękicie grzmiały srebrne
samolociki o niezwyczajnie skośnych skrzydłach. Domyśliłem
się, że to pułk z Mińska szkoli się na Migach. Supernowoczesnych
odrzutowcach. - Popatrz na nie, tam gdzie jadę nie ma jeszcze takich
samolotów, ale na pewno niedługo będę na nich latał.
Helenka popatrzyła przez chwile w niebo, mocniej się przytuliła, a w jej
ciemnych oczach pojawił się leciutki cień smutku. - Na takich czy
innych, odlecisz ode mnie... Chciałem zaprotestować, ale zamknęła
mi usta pocałunkiem. - To już tak musi być. Pa kochany. Niech ci
się wiedzie. Odwróciła się szybko i odeszła. Patrzyłem za nią
rozdwojony. Jej drobna, szczupła sylwetka wydała mi się jeszcze
drobniejsza, bezbronna, samotna. Stałem niezdecydowany, co
zrobić, gdy gwizdek kolejki przypomniał o odjeździe. Z wagonu
spojrzałem w ulicę, za Helenką, była pusta. Stałem w korytarzu odrętwiały.
Za mną zostawało miasto w którym stawiałem pierwsze samodzielne
kroki. Pierwsza praca, pierwsza miłość, pierwsze próby pisarskie.
Zostawiałem też wielki jak świat, obłok marzeń, z których niewiele
zabierałem z sobą. Życie dało już przez dwa lata pierwszą surową
lekcję. W Warszawie, żeby nie zwracać uwagi, pomimo braku pieniędzy
kupiłem bilet drugiej klasy na pociąg relacji Warszawa- Bełżec.
Przysługiwał mi bezpłatny ale wypisany był tylko do Warszawy.
Wolałem nie wskazywać śladu... tak mi się przynajmniej zdawało.
Pierwszy raz w życiu jechałem drugą klasą. Miękkie pluszowe kanapy,
lustra, w toaletach ręczniki, papier. Wtulony w miękkości, lekko
kołysany, drzemałem. W przedziale byłem sam, chociaż na dworcu
widziałem tłumy szturmujące pociąg, ale to wszystko kłębiło
się w trzeciej klasie. Długa była moja droga do tej drugiej klasy.
Teraz wracam? Raczej odwiedzam. Przed prawie trzema laty w
1950 jechałem w odwrotną strone tą samą linią. Nieopierzony
maturzysta, w łatanych spodniach i płóciennych pantoflach,
gniótł tyłek w trzeciej klasie ruszając na podbój świata. Zamiast
pieniędzmi portfel wypchany ambicją, może nawet za bardzo...
Teraz w miękkim pulmanie oficer pilot, z gapą na piersi, a na półce
lśniąca fibrowa walizka i worek spięty rzemieniami. I ja w tym oficerskim
mundurze, jeszcze trochę spięty, jak aktor który nie wszedł
dobrze w rolę. Pociąg stuka na rozjazdach. Dęblin, Lublin. Lekka
drzemka. Wczesny zmierzch zimowy. Konduktor zapala światło.
- Nie nudno tak samemu panie poruczniku? Uśmiechnąłem się niewyraźnie.
- Już niedaleko, dojadę. Minęliśmy Zawadę. Tędy dojeżdżałem do szkoły,
kilka razy w tygodniu. Cała zgraja szkólniaków, naturalnie
zawsze bez biletów, taki był honor. Konduktorzy czasami nawet
gonili, ale bardziej na niby, dla zabawy. Kto by tam miał serce
biedniego szkólniaka gnębić. Styczniowa noc już zapadła kiedy dotarłem
do Zwierzyńca. Raz tylko w ciągu dwóch lat byłem na polskim
urlopie ze Świdnika. Wtedy też przyjechałem w nocy, niewidocznie.
[34] Teraz przyjechałem legalnie na całe dziewięć dni. Mamusia
nic się nie zmieniła. Ucieszyła się z przyjazdu, ale nie może
ukryć rozterki duchowej. Do czego to doszło. Syn oficer i komunista...
Do tego pilot. Martwi się bardzo, żebym się nie zabił. Pozostałem
tylko ja jeden... Feliks jej tłumaczy, że serce mi się nie
zmieniło, mam takie samo, Polaka patrioty, ale nie rozwiewa
to smutku z jej twarzy.
Koniec: następny pilot wojskowy.