odc.5

- No to jak zwrócisz na to jutro uwagę... - zastępca uparcie drąży swoje.
  - Dobra dobra, nawet nie staram się zrozumieć o co mu chodzi, obserwuję
  dziewczynę. A ona bierze torebkę ze stolika i rzuciwszy mi krótkie
  spojrzenie wychodzi do hallu. Dopadam ją przed wejściem do toalety.
  - Halinko, kochanie, tyle czasu - wołam z daleka.
  - Ja nie jestem Halina, jestem Irena - uśmiecha się nadąsana.
  Rzeczywiście, jest dużo tęższa i starsza niż by była Halina. Spod krótkiej
  sukienki wyglądają duże, pełne kolana, trochę za pełne jak na mój gust.
  Milczę zakłopotany. A ta uśmiecha się drwiąco nie ułatwiając sytuacji. W
  końcu zniecierpliwiona mówi:
  - No i co będziemy robić? Szybko, bo mój stary zaraz przyleci...
  Zbaraniałem jeszcze bardziej. Widocznie zauważyła moje zaskoczenie bo
  zniecierpliwiona pochyliła się i zaszeptała:
  - Podobam ci się? No to jutro tutaj o tej samej porze, tylko nie bądź
  pijany i więcej nie patrz na mnie. Cześć. - Weszła do toalety.
  - Oooo, pan porucznik nie próżnuje - powitał przy stole zastępca. Sztuka
  wcale wcale...
  - Zna ją pan?
  - Nie. To chyba z wczasów. Jest tu jeden WDW, ale mnie już baby nie
  interesują, nie te lata - sięgnął po kieliszek - swojej starej nie mogę
  wydolić.
  - A tego kapitana?
  - Też nie znam. To nie od nas, ani z Tomaszowa - i nagle stracił
  zainteresowanie blondyną i kapitanem.
  Wrócił do swojej opowieści. Nie był stary, chociaż już siwiał, około
  czterdziestki. Pierwszy wypust po wojnie. Szybko zdjęli ich z linii i
  ***porozsyłali  po szkołach. A  szkoła to  wiadomo,  koniec kariery. Etaty
  zapchane, o awans trudno i tylko  codzienna harówka i ogólne zdziadzienie.
        Spojrzałem na niego uważniej i wydał mi się naprawdę stary. Upał
  i wóda pogłębiły bruzdy wokół nosa, pot spływający z czoła wypełniał je
  lśniącymi strużkami, a nos miękki jak zepsuty ogórek zwisał nad małymi,
  kobiecymi ustami. Nie wiedziałem jak sie zachować. Użalanie się mężczyzny,
  pijanego weterana, wprawiało mnie zawsze w zażenowanie. Przez chwilę
  przestraszyłem się myśli, że ja na starość też taki mogę być? Ale to
  jeszcze daleko. Mam dopiero 28 lat. Nie wiedziałem jak reagować na jego
  wynurzenia. Milczałem więc i tylko pochrząkiwałem aprobująco, a on ciągnął
  dalej.
  -  Widzisz, moi koledzy są już generałami. Same szychy ale wiesz jak to w
  życiu bywa. Który skoczy na wyższy stołek, to tego co niżej już nie widzi.
  Za dobry jestem dla ludzi i to przyczyna, że nigdzie wyżej. No popatrz na
  siebie. Dowódca eskadry w bojowym pułku marynarki wojennej, a ile masz
  lat? Dwadzieścia osiem. A ja dobijam czterdziestki i nawet majora nie
  dali. Czuję, że tego roku też pominą. Bo jeśli się uprzesz z X- em, to
  wszyscy się wykpią, a mnie znowu dołożą. A cóż ja mogłem. Mówiłem gdzie
  trzeba, to tylko słyszałem "źle szkolicie kapitanie". "Powinniście
  unowocześniać metody".
  Tak dobrze się gada z wysokiego stołka, ale spróbuj co wprowadzić na
  własną rękę, to z kryminału nie wyjdziesz. Ale jesteś człowiekiem Zbyszek,
  nie? - pochylił się nisko nad stołem - z powodu X-a nie dasz mnie
  skrzywdzić, prawda?
        Nie słuchałem. Patrzyłem za Ireną. Wychodziła z oficerem trzymając
  go pod rękę. Udało mi się jednak chwycić króciutkie, ale jakże gorące
  spojrzenie i nagle, jakby czar rzuciła, straciłem ochotę do wódki.
  Wytrzeźwiałem. Zdarza się nieraz, że po którymś kieliszku mgła alkoholowa
  z mózgu nagle znika i człowiek jakby budził ze snu. Dziwi się, skąd się tu
  wziął, co robi? Tak właśnie stało się ze mną po jej spojrzeniu. Zobaczyłem
  to, czego dotychczas nie widziałem. Z uroczystego obiadowego nastroju
  niewiele pozostało. Reprezentacyjna zastawa zniknęła, a wraz z nią
  atmosfera powagi i eleganckiego zachowania. Wokół koledzy pozsuwali
  krzesła i już nie z kryształowych karafek, ale ze zwykłych monopolowych
  butelek, musztardówkami pili swój ciąg dalszy, bełkocząc o babach i
  lataniu. Rej wodzili Inek z Marianem. Inek szeroko gestykulując szybował w
  morskich mgłach niosąc ratunek zbłąkanym statkom, a Marian zaś budził
  zazdrość znajomością wdzięków marynarzowych. Mąż na morzu, a w domu czeka
  młoda, spragniona z dobrą wódką, to ci frajda.
  Kelnera w smokingu też już nie było, a wódkę donosiła młoda, ładna
  dziewczyna o wyzywającym stroju. Króciutka spódniczka i różowe majteczki
  na tłustej pupce. Po dużej wódce trudno się powstrzymać by nie klepnąć.
  Dziewczyna niby fuka, obraża się:
  - Co też panowie sobie pozwalają, co sobie myślą -  ale głaskać pulchnych
  pośladków nie zabrania. Widocznie zwyczajna takich pijackim zalotów.
  Trochę ten różowy tyłeczek mnie też rozgrzewał, nie powiem, ale powszechne
  macanie zawsze napawało mnie wstrętem, szybko więc ostygł zapał.
  Myślę więc o jutrzejszym dniu. Irena, okrągłe kolana, zapowiedź innych
  krągłości. Chociaż takie pełne w sobie, dobre na zimę i szybko tracą
  ochotę. Zaraz morzy drzemka. Zosia też taka była. Ale na bezrybiu i rak
  ryba. Okaże się w praniu.
  Tylko jak jutro będzie z przyjazdem? Samochodu pewnie już nie dadzą, chyba
  że...
  - Wiesz co - zastępca coraz bardziej pijany, ciągnąc za ramię usiłował
  wyrwać mnie z zamyślenia. Martwiłem się kiedyś, że jak przyjdzie umierać
  to będzie mi bardzo szkoda życia. Na samą myśl o śmierci ogarniała wielka
  żałość. Teraz już wiem, że to głupie strachy. Jak ten czas przychodzi, w
  człowieku umiera najpierw wola, duch. I nagle stwierdza, że nie ma po co
  żyć. Przestaje mieć cel, sens. Ciało jeszcze sprawne, ale pytanie po co,
  paraliżuje wszelkie poczynania. Chodzi jeszcze patrzy, nawet coś powie, a
  właściwie to już trup. Tak jest ze mną. Wracasz do domu, a tam w łóżku ta
  sama leniwa baba... Szpara w płocie - czknął. Nic mi się nie chce. I cóż
  mi na to poradzisz? Koledzy generałami, a ja już trup. Oczy mu się
  zaszkliły...
  - Wracamy do garnizonu - przerwałem pijackie zwierzenia. Co mi tu będzie o
  śmierci... I znowu Irena. Grube uda, krągłe kolana, aż skręciło... Byle do
  jutra. Ech życie, życie.
        Rano pierwsze oznaki psucia się pogody. Cirrus uncinus delikatnie
  rysuje na wysokim niebie zapowiedź ciepłego frontu. Musimy się spieszyć
  żeby do południa zdążyć z egzaminami. To dobrze. Bo cały czas, Irena.
  Nie mogę przestać o niej myśleć, jak opętany. Znam swoje ciało, to z
  niezaspokojonego alkoholowego pożądania. Jakby coś łaskotało pod brzuchem.
  Rozmarzony Ireną klepię po ramieniu podchorążego X-a. Dodaję mu otuchy.
  - Nie bój się stary, na pewno ci dzisiaj lepiej pójdzie. Tylko pamiętaj,
  najpierw pomyśl, i spokojnie, bez nerwów.
  X stoi z wybałuszonymi oczami, a na jego tępej twarzy nie maluje się żadna
  reakcja. Wygląda jakby nie zdawał sobie sprawy z tego co się wokół niego
  dzieje. Zastanawia to mnie.
  Może nie chce latać i sprytnie sobie wymyślił, że egzamin to wspaniała
  okazja by wycofać się bez konsekwencji. A może to zwyczajny debil. Diabli
  go wiedzą. Nie wiadomo. Twarz Mongoła, nieruchoma. Woskowa maska.
        Startujemy. Lot do strefy nad lotnisko wykonuje niemal poprawnie.
  Postanowiłem, że pilotaż będziemy wykonywali nad pasem, żeby wszyscy z
  ziemi widzieli. Cztery tysiące metrów, zaczynamy wiraże.
  Powtarzają się wczorajsze wyczyny. Zamiast 60 stopni, samolot pochyla
  tylko na 15 stopni. Nic nie mówię, czekam, może chociaż z takim
  pochyleniem wykona poprawnie. "Falując" skrzydłami, oblatujemy
  województwo, dosłownie. Zahaczamy o Łódź. Tramwaje kursują, nie ma
  strajku. Ale o co chodziło nikt nie wie. Politrucy tłumaczą, że nie było
  żadnego strajku, że to
  tylko plotki, wroga propaganda z RWE. Sam widziałem że było inaczej, ale
  i cóż z tego? Nie stawiam oceny za wiraże, zakończyliśmy dziesięć
  kilometrów od lotniska, bo już sam zgłupiałem jak oceniać.
  Może za całokształt coś się da naciągnąć rozmyślam, mając przed oczami
  czerwony noc zastępcy i jego zawodzenie: "Zbychu bądź człowiekiem, nie
  niszcz..."
  - Zaczynaj w pionie, mówię łagodnie żeby nie zdenerwować.
  Nie wtrącam się do sterowania, nie poprawiam, może to go krępuje, niech
  robi jak umie. X powoli samolot przewraca na skrzydło, tak że trudno to
  nawet nazwać przewrotem. Wychodzi jakiś nieskoordynowany ranwersman-ślizg,
  a właściwie nie wiadomo co, po prostu spadamy. Ale nie wtrącam się.
  Szybkość dochodzi już do 900 km/godz., kiedy X zaczyna sobie ciągnąć do
  pętli. Robi to jednak tak rozlaźle, że do horyzontu jeszcze 50 stopni, a
  szybkość już spadła do 400 km/godz. Muszę interweniować. Szybko odwracam
  samolot ratując nas przed ślizgiem na ogon lub korkociągiem. Ściągam maskę
  w dół na horyzont i odwracam samolot do lotu poziomego.
  - Próbuj jeszcze raz - każę X przez SPU. Trochę już mnie ponosi, ale
  staram się opanować. Może rzeczywiście to z tremy? Ma prawo być
  zdenerwowany, przecież to egzamin ważniejszy od matury? Staram się go
  usprawiedliwić. Każę więc powtórzyć. X nie odpowiada tylko kiwa głową i
  zaczyna nową pętlę po staremu. Niezdecydowanie ściąga drążek i w tym
  momencie tracę zupełnie cierpliwość.
  Proszę KL (kierownika lotów) o zezwolenie na przelot na małej wysokości
  nad pasem i mówię do X-a :
  - Patrz i ucz się jak wykonuje się figury pionowe na Migu.
  Zniżam się do dziesięciu metrów i daję pełny gaz. Kiedy sparka osiąga
  szybkość ponad 900 km/godz, gwałtownie ciągnę drążek na siebie, załamuję
  samolot do góry by jak najciaśniej wykonać pierwszego immelmana, i nie
  stracić szybkości do następnej figury, pętli. Warunkiem powodzenia jest
  szybkość nie mniejsza niż 600 km/godz.
  Chcę się popisać ósemką w pionie. Ósemką "stojącą". Nie ujęta w radzieckim
  podręczniku techniki pilotażu na migu. Sam ją wymyśliłem i wypróbowałem.
  Nie słyszałem dotychczas by ktoś się pokusił to zademonstrować. Mam więc
  okazję popisać się kunsztem swojego pilotażu przed całą eskadrą szkolną.
  I w tym momencie kiedy samolot ściągnięty sterem załamuje lot i pionowo
  rwie do góry staje się coś, co mnie nigdy w powietrzu nie spotkało. W
  oczach nagle ciemnieje i przestaję widzieć. Odruchowo zwalniam drążek i
  już nic nie widzę, nic nie słyszę, nie wiem że istnieję. Pierwsze doznanie
  zmysłowe to potworny łomot w uszach, i zaraz jakby mroczna zasłona opadła
  z oczu, a przede mną ukazał się ekran. Na nim obraz. Jestem przekonany, że
  siedzę w kinie i widzę film nakręcony z samolotu lecącego na plecach. Na
  górze ziemia, a pod nią niebo. Równocześnie podświadomie czuję, że to nie
  kino, że coś się ze mną dzieje i szybko muszę coś zrobić bo może być za
  późno. Czuję to, ale nie wiem co zrobić. Jestem obezwładniony jak w
  męczącym śnie. Nie mogę zrobić najmniejszego ruchu. Niepokój rośnie. Nagle
  falą wraca pamięć. Przecież jestem nie w kinie ale w samolocie i do tego
  naprawdę lecącym na plecach. Jak długo tak lecę? Tylko do 15 sekund w tym
  położeniu starcza paliwa. Lada chwila może przerwać silnik... Szybko,
  szybko.
  Chwytam stery. Nie w pełni jeszcze przytomny odwracam maszynę do lotu
  poziomego i podświadomie ląduję. Co to było? Wytrymowany na ogon?
  Zaciągnął się? A ja straciłem przytomność. Pierwszy raz w powietrzu
  straciłem przytomność. Jestem zaszokowany i przestraszony. Nie wierzyłem,
  że może mi się coś takiego przydarzyć. Uważałem się za mocnego,
  mocniejszego od innych. A tu o włos, katastrofa. Być może upał, wczorajsza
  kolacja, ale to niczego nie zmienia, nieraz były kolacje i upały, a
  przecież nie mdlałem. Straciłem ochotę do dalszych lotów. Inek z Marianem
  zgodzili się zastąpić, bez komentarzy, widocznie nie wyglądałem za dobrze.
  Na miękkich nogach podszedłem do stolika z ocenami.
  - Ale obywatel porucznik zawinął - major przymilnie się uśmiechnął. - No
  jak, poprawił?
  Nie odpowiedziałem. Wariata struga? Moje milczenie było widocznie
  jednoznaczne, bo przychylna wesołość z twarzy majora zniknęła i z
  zawiedzioną miną odwrócił się ode mnie.
  Z kolei pułkownik K. z dowództwa Szkoły ujął mnie pod rękę i odprowadził
  na stronę.
  - Rozumiem was - zaczął głębokim basem płynącym z dość sporego brzucha -
  że podchorąży X słabo lata.
  - Słabo? -zdumiałem się. Ależ on wcale nie umie latać.
  - Jednak zrozumcie - ciągnął niewzruszony - nasze państwo kosztowało tyle
  jego wyszkolenie i szkoda by teraz było gdyby nie ukończył szkoły i
  wszystko poszło na marne. A z dwóją z pilotażu promocji nie otrzyma. I tak
  dobry syn ojczyzny, jakim jest X, bo chyba nawet nie wiecie, że jest
  aktywistą partyjnym, nie będzie mógł służyć ojczyźnie.
  - Obywatelu pułkowniku - zaprotestowałem. - Jak pan sobie wyobraża dalsze
  szkolenie X-a w pułku? Przecież to ja będę go szkolił, to ja będę musiał
  zrobić z niego myśliwca. I jakie będę miał usprawiedliwienie, kiedy sam go
  egzaminowałem?
  Pułkownik zdjął czapkę, miał jeszcze zieloną z okutym blachą daszkiem -
  dopiero niedawno rozpoczęło się przemundurowanie na kolor stalowy - otarł
  pot z czoła i podrapał się po rzadkich włosach.
  - No wiecie, możemy pomyśleć, żeby do was nie trafił - odpowiedział po
  chwili.
  - Są jeszcze inne jednostki. Nie miałbym sumienia... zacząłem ale
  gwałtownie mi przerwał.
  - A macie sumienie żeby robotniczy i chłopski wysiłek, dzięki któremu X
  mógł się szkolić, zmarnować, wyrzucić w błoto? - stracił  spokój i
  czerwieniejąca twarz zdradzała rosnącą irytację. Zamilkłem.
  Stałem nieruchomo i myślałem co się będę martwił X-em, to jest ich kłopot
  - jak w starej żydowskiej anegdocie. Irenę miałem ciągle przed oczami.
  W końcu pułkownik głośno odsapnął i już spokojnym głosem powiedział:
  - Pomyślcie o tym co wam powiedziałem. Jutro się wszyscy zbierzemy i
  podejmiemy ostateczną decyzję.
  Dobra, dobra, ja decyzję mam jedną i jej nie zmienię - postanawiałem w
  duchu. Czułem się niezależnym i dumnym z siebie. Trzeba być twardym -
   utwierdzałem się w swoim postanowieniu. - Mężczyzną. I już ostatecznie
  utwierdzony w swoim zdaniu, myślałem jak dostać sie do Spały. O
  samochodzie służbowym naturalnie w tej sytuacji nie było co myśleć , ale w
  końcu udało mi się uprosić jednego instruktora z syrenką.
        Siedziała na werandzie przy tym samym co wczoraj stoliku.
  - Wczoraj nie wiem co mnie napadło, ja taka nie jestem - zaczęła się
  usprawiedliwiać. Była jakaś łagodna, nieśmiała. Wydała mi się dużo mniej
  atrakcyjna. Zacząłem się zastanawiać czy warto? Być może nie było też bez
  znaczenia że gorąco, że latanie i jakby jeszcze trochę katz. Ogólne
  zniechęcenie.
  Bez zapału więc wysłuchiwałem babskiej opowieści tak podobnej  do innych w
  tych okolicznościach.  Jest na wczasach w WDW, mąż musiał już wyjechać do
  Wrocławia gdzie jest wykładowcą  w  szkole samochodowej. Teraz więc
  została sama i...
  Nie słuchałem. Całą siłą woli starałem się  UT  trzymać na krześle. Więdłem z
  każdą mimutą...
  - Może się napijemy?
  Zgodziła się, tylko niedużo, taki dzisiaj upał... sam rozumiem.
  Odżyłem i Irena znowu zaczęła mi się podobać.
  Poszliśmy nad Pilicę. Zdjąłem marynarkę krawat i czapkę: wyglądałem jak
  cywil. Potem przypomniałem sobie, że mam dynamówki, zdjąłem więc spodnie i
  skarpetki, odetchnąłem. Irena podciągnęła kusą sukieneczkę aż do
  szkarłatnych, trochę takich kurewskich, majtek i włożyła mi rękę pod
  rozpiętą koszulę. Głaskała po piersi, jak w kinie. Ma to być erotyczna
  pieszczota, ale mnie to raczej drażniło i łaskotało.
  Ona jednak szeptała, jakby chciała zaczarować:
  - Ależ z ciebie mężczyzna, ależ mężczyzna.
  Chciałem w rewanżu sięgnąć pod majtki, odsunęła się jednak zdecydowanie. -
  Po kolacji przyjdziesz do mnie - zaszeptała. Miała już ułożony plan.
  Najpierw pójdzie na kolacje, żeby nikt nie zauważył.
  Zabrała do torby mundur i czapkę i dała klucz do pokoju. W białej koszuli
  i granatowych spodniach przemknąłem bez kłopotu.
        W sierpniu noce są jeszcze diablo krótkie. Była chyba czwarta kiedy
  na wyciągniętych rękach spuszczałem się z okna wysokiego parteru. Za mną,
  na pasku od szlafroka Ireny zjeżdżały buty i mundur. Byłem niewyspany ale
  właściwie zadowolony, że to już się skończyło. Bo dama nie przejawiała
  specjalnej fantazji. Owszem, znała parę urozmaiceń, ale najbardziej
  lubiła tradycyjnie, w parterze. To zamiłowanie do akurat tej pozycji
  zrozumiałem potem, kiedy dowiedziałem się, że jej stary nie może mieć
  dzieci. Zresztą bardzo lubiła mówić.
  W przerwach musiałem więc wysłuchiwać o nocach bezsennych, o jej
  nieszczęśliwym małżeńskim pożyciu. On zajmuje się tylko swoim żołądkiem.
  Wrzody sobie w nim hoduje, zamiast pomyśleć o przyszłości, o dzieciach, a
  zresztą skąd mają być dzieci, itd.itd...
  Była jeszcze studentką kiedy go poznała. Po studiach wzięli ślub i zaczęła
  uczyć w szkole. Bardzo wtedy zapragnęła dziecka. Ale dziecka nie było. Mąż
  twierdził, że to jej wina. Było odwrotnie, ale dla świętego spokoju
  zgodziła się przyjechać do Spały na leczenie...
  Och te baby tak lubią gadać po... Nie słuchałem co prawda, ale spać nie
  wypadało.
 
 


 kaczka?