odc.13
Biedronka miała ciemna cerę, ale nia tak ładną jak mi się wczoraj   wydawała. Pełno pigmentowych plam na twarzy czyniło ją zniszczoną,   podstarzałą. Jedynie oczy nie zmieniły wyrazu. Jakieś tajemnicze, trudno   było określić czy gniewa czy zadowolona - gdy patrzyła wprost, nie czułem   się za pewnie.   Sięgnęła po papierosa i wpół usiadła opierając się o poduszkę. Jej   pełne piersi zwisały do brzucha.
- U wszystkich bab wiszą - odgadnęła moje myśli- kwestia pozycji. O   widzisz? - podniosła rękę do góry. Rzeczywiście, pierś się uniosła   nabrała kształtu, a sutek zadarł się wojowniczo do góry.
- Nic nie myślę - uspokoiłem gładząc po brzuchu. Była dość tęga, ale nie   miała tłuszczu. Same mięśnie jak u mężczyzny, do tego skóra jakaś sucha,   sztywna jak papier.   Obejrzałem się za Krystyną. W krótkiej koszulce chodziła po   mieszkaniu szykując herbatę. Była jeszcze szczuplejsza niż wczoraj   wieczorem, prawie skóra i gnaty, bledsza. Twarz bez wyrazu, bez żadnej   wyrazistszej linii, ale płynął od niej fluid. Trudno mi było zrozumieć co   to, przecież była brzydsza od posągowej Biedronki, a jednak to coś. Może   to był zapach niezaspokojonej samicy? Nie mogłem oderwać wzroku od tych   chudych, bladych łydek, rudej kępki wystającej spod koszuli, aż zauważyła   to Biedronka. Bo strzepnąwszy popiół z papierosa, energicznie chwyciła   mnie za głowę i zdecydowanym ruchem odwróciła do siebie.
- Podobnasz mi się mój ty pokiereszowany bohaterze. Krystyna podaj nam   wreszcie herbaty. A po cichu do mnie - wiesz, przyjęłam ją na mieszkanie.   Zlitowałam się, ma małe dziecko, a i mnie jest przyjemniej.  - Mieszkam tu już cztery lata. Mój Boże, życie paskudnie mi się ułożyło.   To przez tego skurwysyna Podedwornego.   Przymrużyłem oczy i starałem się wyłączyć. Znałem te babskie   pijackie motta, przeważnie jednakowe. Ktoś oszukał, naturalnie na cnotę   itd. itd., ale ona powiedziała nazwisko drugiej osoby w państwie. Chyba   się przesłyszałem. To mogłoby być niebezpieczne.
- Nie słuchałeś od początku - obruszyła się Biedronka. - No dobrze,   opowiem ci od początku.   Z kuchni szedł swąd przypalanego mleka.  - Nie czujesz, że mleko sie pali? - pogoniła Krystynę, która przysiadła   na nasym łóżku - i nakarm od razu dziecko. To co bedę opowiadać,   słyszałaś już wiele razy.
- Gdzie jest dziecko, zdziwiłem się. Nie słychać, nie widać.
- Śpi w kuchni. Zaraz go posłyszysz, ale nie można powiedzieć, spokojne   jest. Zresztą jakby inaczej, gdy ma dwie matki - Biedronka się   roześmiała.
- Ale słuchaj, żebyś Bóg wie czego o mnie nie myślał.-  Zapaliła   papierosa i odsunęła mi rękę z brzucha.
- W 48 aresztowali mojego chłopaka, był w Ak i groziła mu kara śmierci.   Miałam wtedy 18 lat i byłam zakochana po uszy. Powodzenie miałam   niesamowite, ale na nikogo nie zwracałam uwagi, tylko on i on. Wiesz jak   to w tym wieku się kocha. Szalałam z rozpaczy, w końcu ktoś poradził mi,   żebym osobiście udała się z prośbą do P. Mieszkałam wtedy w Warszawie i   mogłam ciągle nagabywać o audiencję, przesłuchanie, sama nie wiem jak to   nazwać. W końcu po dwóch miesiącach przyjął. Wysłuchał grzecznie i   obiecał coś w tej sprawie zrobić. Miałam nadzieję, że pomoże bo   widziałam, że mu się spodobałam, ale okazało się inaczej. Nie upłynął   tydzień, a przyjechało po mnie auto i zwiozło za Warszawę. Miał tam   willE, co tam willę, cały pałac. Basen, oranżeria, na zewnątrz wojsko, a   w środku dywany i damska obsługa. Chodziły tak rozebrane, że być ubraną   było głupio. Jakby pójść w sukience na plażę.   O moim chłopcu małośmy mowili, zapewniał że wszystko jest na jak   najlepszej drodze, bo w socjaliźmie miejsce jest dla wszystkich.   Tymczasem zaczęły się zaloty. Jak zaczęłam płakać to tak się napalił, że   mi się oświadczył.
- Nie wierzysz? Zaraz ci dowód pokażę. - Zerwała się z łóżka i   nieskoordynowanymi ruchami zaczęła szukać w torebce.
- Patrz - podsunęła mi dowód, jeszcze jestem mężatką.   Rzeczywiście w dowodzie pisało tak jak mówiła. Trudno mi jednak było   uwierzyć w tą nieprawdopodobną historię. Później jednak życie miało mnie   przekonać, że mówiła prawdę.
- No i w rezultacie wyszłam za niego. Chłopaka nie wypuścili. Jak się   później zorientowałam to on właściwie mało mógł. Był i jest po prostu   figurantem. Władza leży gdzie indziej. Początkowo w małżeństwie było   bardzo fajnie. Przyjęcia, służba jak w amerykańskim filmie o milionerach.   Było wszystko co się zamarzy. Na skinienie. Jego tolerowałam, cieszyłam   się ze strojów i z tego, że każdy kłania się, jest uprzejmy itd. Tak było   do roku. W ciążę na szczeście nie zaszłam, stary nie mógł. Po roku   sielanki wywiózł mnie do Natolina i kazał rozebranej razem z innymi   paradować między zwożonymi gośćmi. Po prostu wsadził mnie do takiego   państwowo - prywatnego burdelu. Przyjeżdżała cała śmietanka naszego   przywództwa. Jak bym ci powiedziała, co kto i jak tam zachowywał, to na   widok wizerunków wiszących na ścianach rzygać by ci się zachciało. Nie   bój się, nie powiem. Wiem, że mi nie wolno. W rezultacie uciekłam do   Warszawy do ciotki.   Na drugi dzień zabrało mnie UB i zamknęło. Nawet rozmawiać ze mną   nie chciał, przysyłał tylko sekretarza. Rozwodu też nie chciał, do tej   pory nie wiem dlaczego. W końcu zmusił mnie, bym się zgodziła na takie   warunki. Ja buzię w kubeł i nikomu ani słowa, a on zapewni pracę i   mieszkanie. W więzieniu poczułam coś w płucach, wybrałam więć Lądek. Dali   mieszkanie i zostałam pielęgniarką w sanatorium i tak żyję do tej pory.   Co jakiś czas tylko przyjeżdżali dwaj panowie i przypominali mi o   zobowiązaniu, teraz już od prawie od roku nie przyjeżdżają. A co mi tam,   chyba już niedługo wszystko szlag trafi.
- Krystyno, będzie ta herbata ? W gardle suszy.
- Chodźcie, weźcie sobie, dziecko karmię.
- Napijemy się w kuchni.  Biedronka wzięła z krzesła szlafrok i niedbale zpięła na jeden guzik   chowając piersi.   W kuchni panowała sielska atmosfera. Krystyna siedziała gołą pupą   na krześle i trzymała na rekach okrągłą drobinkę, która rączkami   obejmowała już prawie pustą butelkę z mlekiem.   Biedronka rozlewając na podłogę nalała do szklanek herbaty i usiadła przy   stole. Usiadłem i ja. Powoli popijałem herbatę i niewidzącym wzrokiem   błądziłem po wystającym z rozchylonego szlafroka gołym brzuchu Biedronki.   Myślałem o jej opowiadaniu i byłem jakoś wewnętrznie zażenowany.   Najlepiej siedzieć w garnizonie i wierzyć, że wszystko fajnie jest. Nie   wiesz to nie istnieje.   Czy to nie naiwność? Ogarnął mnie znowu niepokój. Niepokój o co? O   to co robię, w co wierzę? Kiepsko ze mną. Coś za czesto te wątpliwości.   Nawet tutaj... Na szczęście wrócił Witek. Przyniósł śniadanie i butelkę   wódki. Wszystkim nam chyba jej brakowało. Uciekajmy więc od tego   przebrzydłego świata. Biedronka wzniosła kieliszek.    Po kilku dniach Witek, stracił ochotę na Krystynę. Pokłócili się.   Ona chciała żeby..., a on wolał przy stole przy butelce. W końcu przestał   ze mną przychodzić. Siadywał w Kopciuchu, popijał wódę i zaglądał w   dekolt opasłej bufetowej.  Zostałem sam z damami i często miałem straszną chęć na Krystynę ale   Biedronka była zazdrosna. Potrafiła śpiąc co chwila sprawdzać czy moja   istotna dla niej część ciała nie przekroczyła krawędzi Krysinego łóżka.  A ta biedna walczyła z sobą miotana pożądaniem i strachem przed utratą   mieszkania. To wypinała pupę z rudą gęstą kępką, to wsuwała się głębiej w   łóżko. Radziliśmy sobie jak mogliśmy ale wystarczyła tylko chwilka   zapomnienia i Krysia głośniej westchnęła, a B. już w pogotowiu. Budzi się   i nadsłuchuje. Naturalnie ręka kontroluje i gdy coś podejrzanego przesuwa   mnie na mniej wygodny skraj łóżka.   Ale już człowiek tak jest skonstruowany, że co zakazane to pożądane   jest najbardziej. Żyliśmy jednak zgodnie, chyba przez tydzień, chociaż   trochę uciążliwie przez tą zazdrość Biedronki. Dziewczyny lubiły   paradować nago lub prawie nago po mieszkaniu i to był początek końca.   Zrozumiałem wtedy dlaczego królika samca trzyma się w oddzielnej klatce.   Zobojętniałem zupełnie na obie.   Zacząłem się nudzić, tym bardziej że i mnie i dziewczynom, które   były ubogimi sanatoryjnymi pracownicami, zaczynało brakować pieniędzy   nawet na "patykiem pisane", a nieustanna herbata dobra dla staruszków.   Więc chętnie przyjąłem propozycję Waldka zagrania w brydża. Waldek   poznał w sanatorium pewnego pułkownika mającego fiksum dyrdum na punkcie   brydża, który właściwie przyjeżdżał do sanatorium tylko po to żeby sobie   pograć. Tym razem brak było partnerów. Więc jak się zmówimy, to możemy   pociągnąć trochę grosza - mówi Waldek. Trochę mnie tym zaskoczył, bo co   za zmowa może być w brydżu, kiedy się gra ze zmianą partnerów. W końcowym   rozliceniu wygra się tylko tyle co grając w parze. Ale pewna asekuracja   przed wysoką przegraną jest.    Pułkownik, atletycznie wyglądający mężczyzna, powitał z przesadnym   wojskowym ukłonem stukając obcasami. Obok major, równie już podeszły w   latach. Skrzywił się zaskoczony gdy Waldek zaproponował stawkę. Myślał,   że zagramy towarzysko, sportowo, dla zabicia czasu.   Pułkownik jednak nie okazał najmniejszego wahania: ależ naturalnie,   rozumie się... Promieniał radością, że zagra z profesjonalistami, tak   przynajmniej uważał.   Z drugiego pokoju weszła pulchna brunetka o delikatnej, jak mówi   się alabastrowej płci. Ze znudzoną miną powolnym ruchem podawała rękę, a   jednocześnie jej oczy, ciemne, zasnute mgiełką melancholii, zapatrzone   były w niewidzialny dla nas świat. Nie interesował jej brydż ani tym   bardziej nasze towarzystwo. Weszła i wyszła bez słowa. Pułkownik odbywał   sanatorium w dwupokojowym apartamencie, jak to pułkownik.  Rozpoczęliśmy grę. Pułkownik sensat co chwila czerwieniał i   wybuchał wrzaskiem na swego partnera, zupełnie nie panując nad sobą.   Licytacje przebiegały wbrew wszelkim prawidłom. Po prostu pułkownik   jawnie wypytywał jakie karty ma partner i mówił o swoich... Chciałem   przerwać w takich warunkach grę, ale uległem znaczącemu spojrzeniu   Waldka. Pozostałem.Uspokoiłem się i zacząłem spoglądać z dystansu na   zachowanie kontr partnerów. Wyglądało to bardzo śmiesznie.   Trochę się uspokoili po pierwszym wygranym robrze. Niewielka to   była wygrana (duży punkt 1 zł) ze dwadzieścia złotych, ot wino i   herbatniki, ale zachęciła. Na ich twarzach oprócz podniecenia grą   pojawila się chciwość. Następnego robra grałem z pułkownikiem. Nie   forsowaliśmy gry parami by nie zdradzić się z naszej zmowy.   W pewnym momencie kiedy krzyknął z tryumfem "dwa bez atu", a gdy ja   spasowałem nie wytrzymał. Spurpurowiał, myślałem że krew tryśnie ze   skroni i krzyknął w największej afektacji:
- Coś pan narobił. Grać pan nie umiesz. Podstawowej rzeczy pan nie znasz,   że po dwóch nie wolno panu pasować... Dosłownie ryczał.   Z drugiego pokoju wyszła pani R. z książką w ręku.  - Uspokój się. Przyjechałeś na odpoczynek. Pamiętaj, nie wolno ci się   denerwować. Gładziła po ramieniu.
- Nie przeszkadzaj - warknął i drżacymi rękami rozpoczął rozgrywkę.   Zmieszana pani R. spojrzała niepewnie na mnie. Byłem spokojny i nic sobie   z furii pułkownika nie robiłem. Uśmiechnąłem się do niej. Odpowiedziała   ledwo dostrzegalnym błyskiem w niezgłebionej czerni przepaścistych oczu i   wyszła.   Gra toczyła się dalej wśród jęków rozpaczy, radosnych porykiwań a i   furiackich wykrzyków. Coraz bardziej jednak pułkownik cichł, major już   dawno w milczeniu zagryzał tylko wargi, a myśmy wygrywali. Przy większych   wrzaskach pułkownika pani R. zaglądała do pokoju, chwilę przyglądała się   grze po czym gdy się uspokoiło, bezszelestnie wychodziła pozostawiając za   sobą ciężką woń chypru i jakby złudzenie spojrzenia skierowanego tylko do   mnie.   Z ulgą przyjęła zakończenie gry i nie pozbawiło nawet jej radości   gdy musiała zapłacić za mężą kilkadziesiąt zlotych. Najważniejsze dla   niej było, że mąż przestanie się już denerwować.   Trochę mi było przykro, że za dużo wygraliśmy, ale Waldek rozwiał   skrupuły.
- Wiesz ile taki pułkownik bierze pensji, a do tego po co mu pieniądze.   Sanatorium darmo, żona też, na baby nie musi latać, nie to co my biedacy   porucznicy.  Przekonał mnie bo chciałem się dać przekonać. Wszystko na tym świecie   zresztą można wytłumaczyć, problem tylko w chęci wiary w takie   tłumaczenia.   Z ciepłym pieniądzem do Kopciucha. A tam Witek przy bufecie czaruje   złotym zębem bufetową. Przewróci oczami, czule pogładzi po wystającym na   pół lady biuście i zaraz stoi przed nim butelka. Napij się Wituś,   wdzięczy się barmanka, oczekując miłości, bo Wituś musi się rozgrzać.   Wypił już chyba z pół bufetu, i nie może utrafić. Albo niedogrzany i mu   się nie chce, albo przegrzany i ktoś pomaga wrócić mu do domu. A   blondynie pozostaje, tylko nóżka o nożkę i nadzieja że może jutro.  Patrzę dalej, a tu Biedronka, niedowierzam, z naszym drobniutkim   generałem. Spotykałem się z nią jeszcze czasami, ale potem odechciewało   się na dłużej. Wbrew pozorom temperament zdechłej żaby, ale spania i tak   nie ma. Całą noc tylko czujna zazdrość o Krystynę.   Nie przeszkadzałem im, ale generał sam szybko się pożegnał, a   Biedronka do mnie.
- Niedługo wyjeżdżasz? Może będę miała do ciebie prośbę, spełnisz?   No cóż, wziąłem butelkę do kieszeni.
- Nie, nie to będzie innego rodzaju. Dam ci znać, dobrze?   Dobrze, butelka ciążyła w kieszeni. Dokupiłem czekoladę dla dziecka i do   domu, do Krysi bawiącej dziecko.  Tym razem w trójkę tak się spiliśmy się, że trudno było połapać się które   części ciała do kogo należą. I co dziwne Biedronce to nie przeszkadzało,   zupełnie pozbyła się zazdrosnych namiętności. Jedynym ograniczeniem   naszej zabawy była konieczność zachowania ciszy. Dziecko spało w kuchni.   Dzień przed wyjazdem na stołowce podeszła Biedronka.
- Jutro wyjeżdżasz?
- Nareszcie.   Dziwnie uniosła brwi.  - Jak zauważyłam dobrze się urządziłeś, ale to nieważne. Mam do ciebie   sprawę i trzeba ją obgadać. Mógłbyś dzisiaj przyjść do Kopciucha?   Zakłopotałem się trochę, od trzech dni nie grałem w brydża.
- Ja zapraszam, o pieniądze się nie martw. Przyjdziesz ? Bardzo mi   zależy.
- Co, dzisiaj ostatki? - zagadnęła bufetowa kiedy wszedłem do lokalu.   Kiwnąłem głową.
- Wyjeżdżacie i nawet chłopczyku nie pocałujesz? Tyś wyładniał - strupy   zeszły prawie bez śladu - a ja zbrzydłam? - przekrzywiła zalotnie głowę.   Nie wiedziałem jak sie zachować by nie urazić tej miłej i wcale   niebrzydkie kobiety. Przecież nie mogę powiedzieć, że to śledzie   przeszkadzają by usta połączyć. Na szczęście napatoczył się Witek.   Błysnął złotem, pomacał po piesiach i bufetowa straciła do mnie   zainteresowanie.
- Zdenerwowany czekałem na Biedronkę. Co też to za sprawa. Może to coś   z... nawet w myślach bałem sie dokończyć.   Biedronka przyszła wyjątkowo elegancko ubrana. Długa suknie podkreślała   jej figurę, mocna ale zgrabną, a wysokie szpilki czyniły ją tak wysoką,   że gdy szła jej kasztanowa trwała kryła się gdzieś w podsufitowych   mrokach, których świece nie miały siły rozproszyć. Pachniała jak zwykle   swoją wodą kolońską ale i ciałem. Pomimo okazywanego opanowania musiała   jednak się denerwować.   Usiadła, zapaliła papierosa, milczała. Cyganie zaczeli grać,   poprosiłem do tańca.
- Nie, lepiej zamów butelkę wina, najlepszego. Dzisiaj sobie nie   żałujemy. Patrzyła badawczo na mnie swoimi tajemniczymi oczami.   Pod pretekstem zamówienia odwróciłem głowę. Patrzyła czasami tak   niesamowicie.
- Słuchaj - przywołała mnie z powrotem. - Moja sytuacja diametralnie się   zmieniła, diametralnie  - podkreśliła, rozciągając sylaby jak ktoś kto   pierwszy raz usłyszał takie słowo. I w związku z tym mam do ciebie pewną   prośbę. Odetchnąłem z ulgą. To nie to, na szczęście.   Odprężyłem się. Zrobiłem sympatyczną minę i nachyliłem się do niej.   Wydała mi się dzisiaj zupełnie inna i zaczęła mi się znowu podobać.
- Proszę mów - zachęcałem pełen gotowości spełnienia jej prośby.
- Wiedziałam że na tobie mogę polegać - jej spojrzenie złagodniało.
- Posłuchaj - zaczęla ale zaraz przerwała... - Napijmy się najpierw.   Podniosła pucharek - za pomyślność - ostrożnie by nie zetrzeć szminki   wypiła do dna. Poszedłem jej śladem. Odstawiła kieliszek i komuś się   odkłoniła. Dyskretnie rzuciłem w kierunku jej wzroku i kogo zobaczyłem,   siedzącego generała. Okazuje się, że jest chyba stałym bywalcem. Co   popatrzę w kąt, a tam siedzi generał.
- Znasz go - zaskoczony spytałem.
- Tak, z zabiegów - odpowiedziała obojętnie. Co tak patrzysz, zapomniałeś   że jestem masażystką?  - Nic, wzruszyłem ramionami. Dziwi mnie tylko, że on tutaj. Przed dwoma   tygodniami wydawał się starym, zniszczonym człowiekiem.  - O, jeszcze jest młody. Ma dużo sił witalnych. Trudno sobie wyobrazić   jak szybko organizm potrafi się regenerować.
- Ale wracając do naszej sprawy. Zależy mi na dostarczeniu do Warszawy   paczuszki. Ja nie mogę wyjechać, jestem stale obserwowana.
- A myślisz, że mnie nie sprawdzą kiedy cały czas łażą za tobą?
- Ty co innego. Jesteś oficerem i wyjeżdżasz w sposób naturalny. Skończył   ci się turnus, a że trochę ze mną wypiłeś, potańczyłeś, to wiadomo po co   mężczyzna z kobietą to robi.
- Ale ja jadę do Poznania.
- Tym lepiej, nie wzbudzisz żadnego podejrzenia. A za kilka dni   pojedziesz do Warszawy na WIML i wtedy będziesz mógł to dla mnie zrobić.   Czas dostarczenia paczuszki jaką ci dam - dwa tygodnie.
- Zrobisz to? - jej oczy stały się prawie złote.  Wahałem się. Bałem się wplątania w jakieś niepotrzebne sprawy. Po   co mi to, mało mam swoich kłopotów?
- To nie jest żadna sprawa szpiegowska czy kryminalna, zapewniam cię. To   moja prywatna sprawwa, tylko wymagająca wielkiej dyskrecji i nie mogę   przez pocztę. Kto wie jaka nagroda może cię spotkać. Na pewno nie masz   pieniędzy, dam ci, powiedz - podekscytowana sięgnęła do torebki.
- Daj spokój, nie o to chodzi - zastanawiałem się przez chwilę. - Czy   sprawa dotyczy tylko ciebie? Patrzyłem prosto w jej oczy, które teraz nie   miały w sobie tajemniczej grozy. Były łagodnie przyjazne.
- W dużym stopniu tak - lekko się zawahała.   Zauważyłem to. Nie mogłem się zdecydować. Żeby zyskać na czasie   rozejrzałem wokoło. Orkiestra przestała już grać i z półmroku, spomiędzy   żołtych płomyków świec dochodził nieprzerwany gwar.   Witek ruszył od bufetu prosto do nas. Trzeba było się pośpieszyć.
- Zgadzam się.
- Po dancingu dam ci to, mam w domu - zdążyła jeszcze szepnąć zanim   zawołał Witek.
- Cześć Biedronka, jak się bawicie.
- Siadaj - wyraźnie odprężona odsunęła krzesło. - Czego się napijesz?   Stawiam na pożegnanie.
- Witek błysnął złotym zębem.  - Nareszcie spotkalem kobietę na poziomie. - I zaraz na stole pojawiła   się butelka czystej i półmisek śledzi.   Zajrzał Waldek. Wracam z brydża, czemu nie  przyszedłeś? Pułkownik   się o ciebie dopytywał i zgadnij kto jeszcze. Naturalnie że pułkownikowa.   Oj, zaszedłeś jej za skórę. Wygrał więc butelkę na pożegnanie.   Zrobiło się wesoło. Przed zamknięciem, a dzisiaj zamykali   wcześniej, o jedenastej, zza bufetu wygramoliła się grubaska.
- Nie wychodźcie, zaczekajcie, to jak zamkniemy, to się jeszcze zabawimy.   Muszę przecież Witusia pożegnać - spojrzała na niego czule.   Wybuchnęliśmy śmiechem. Była malutka, okrąglutka, tylko za bufetem -   stała na specjalnym podeście - wydawała się potężną kobietą. Bufetowa   dotrzymała słowa. Zamknęła dokładnie lokal: drzwi na sztabę, okna na   okiennice i bezpieczni dalej bawić się. Popiliśmy zdrowo. W pewnym   momencie Biedronka szepnęła mi do ucha.  - Idź do domu i czekaj na mnie. Przyjdę trochę później.  Wyszliśmy, zostawiając bufetową nad leżacym Witusiem, który trochę   się przegrzał. Krystyna nie chciała wpuścić, bała się Biedronki. Ale   jakoś przekonałem. Byłem zmęczony więc po cichu, żeby dziecka nie obudzić   rozebrałem się i do łożka Biedronki. Krystyna leżała nieruchomo, w   milczeniu. Ale gdy przesunąłem się w jej stronę objęla z niespotykaną   gwałtownością.    Obudziła Biedronka.  - Wstawaj, późno już, pociąg masz koło południa, nie zdążysz się   spakować.   Rzeczywiście było już widno i w łóżku leżałem sam. Krystyna widocznie   poszła do pracy. Biedronka przyniosła z kuchni małą, w szarym papierze   paczuszkę i wąską kopertę w jaką wkłada się bilety wizytowe.
- Tu jest adres - wskazała na kopertę. Otworzysz w Warszawie i tam   będziesz miał wszystko wypisane, co z paczką zrobić.  Skacowany, z trzęsącymi się rekami wsadziłem paczkę do kieszeni   munduru. Wyglądała na zapakowane zdjęcia lub listy. Kopertkę schowałem do   portfelu, półprzytomnie kiwnąłem głową i chciałem nakładać płaszcz, gdy   nagle usta Biedronki zamknęły moje i przylgnęła całym ciałem.
- Daj spokój - delikatnie odsunąłem. Podrapiesz sobie brzuch o guziki.   Nałożyłem płaszcz i wytoczyłem się na dwór. Dzień był pochmurny,   wilgotny, bardzo dobry na stan w jakim się znajdowałem.  Po drodze spotkałem Waldka i Witka i tak wspólnie się wspomagając   dotarliśmy do dworca. Ledwośmy weszli na peron, a tu z podstawionego   wagonu jak stara dobra znajoma macha do nas przez okno pani R.   Zarezerwowala cały przedział dla nas, bo mąż zostaje jeszcze na leczeniu,   uśmiecha się serdecznie, zalotnie, dusząc obłokiem perfum.  Zbaraniałem. Ale niezawodny Witek uratował sytuację, wyciągając pół litra   czystej. Jeden kielich, drugi: ciągnęła swobodnie jakby stale to robiła.   Nic nie pozostało z dystyngowanej pani R. Nawet nie zauważyliśmy kiedy   pociąg ruszył. Po trzecim był bruderszaft, a potem do mnie na kolana.  Witek chciał dyskretnie wyjść z przedziału ale było jeszcze widno i   zamek zepsuty. Rozochocona pułkownikowa jednak nie zważała na nic. Siłą   musiałem bronić swojego rozporka. W końcu jakimś tam sposobem trochę   uspokoiłem pełną huraganowego temperamentu damę, ale we Wrocławiu   zachciała koniecznie wysiadać ze mną. O nic nie pyta, o niczym nie chce   wiedzieć, wynajmie hotel, bylebym tylko z nią.  Z wielkim trudem wyperswadowałem ten pomysł. Odjechała do Warszawy   rozżalona, z oczami pełnymi łez i moją obietnicą, że postaram się z nią   zobaczyć gdy tylko będę w stolicy. Jeszcze na pożegnanie ciasno   przylgnęła do mnie, aż sucho zaszeleścił papier w kieszeni munduru. Kto   by przypuszczał, że w niej taki ogień, pomyślałem, ale nagle skojarzyłem,   szelest papieru - paczuszka. Przypomniała mi się Biedronka i poczułem   strach. Po co mi to było? Za spokojnie ? Zaledwie pół roku jak się   pozbyłem ciężaru na duszy i znowu wpędzam się w bezsenne noce? A z   odległości kilku godzin jazdy pociągiem Biedronka i jej sprawa wydawały   mi się nieważne, błache. Ale skutki mojego w nich zamieszania mogły nie   być przyjemne.   Może wyrzucić? Zdaje się byłoby najlepiej, jednak byłem za słaby by   podjąć decyzję. Może to dla niej rzeczywiście bardzo ważne. Szkoda mi się   jej zrobiło, była taka dobra dla mnie. Nie wyrzuciłem, ale spokój   straciłem.  I znowu Wrocław. Wieczór, ale jakże inny nastrój od tego sprzed   dwóch lat. Mijam Polonię, siadam w siódemkę obok Monopolu, ale lokale nie   robią wrażenia, nie zauważam. Nie mam pieniędzy i spieszę do biednego   stworzonka, którego stan coraz bardziej niepokoi.   Wandeczka jednak, ku mojej radości, czuje się w miarę dobrze.   Dostała apetytu i bóle jakby mniejsze. Brzuszek już zaokrąglony ale   trzyma się dzielnie.   Nadrabiam więc i ja miną, snujemy marzenia, spieramy się o imię   dzidziusia, ale gdy zostaję sam, a szczególnie w nocy, zaczynam odczuwać   coś jakby mi sciskało skronie. Jakąś gęstniejącą wokół mnie siłę, która   tylko czeka na okazję by mnie zniszczyć, unicestwić. Czuję że coś nie   jest w porządku, że dzieje się coś złego, ale co? Nie mogłem jasno   określić.   Kilkakrotnie budziłem się z myślą o paczce Biedronki. Może to ona   była powodem tych złych przeczuć? Po jednym przebudzeniu chciałem już ją   spalić. Bo ostatecznie kto to jest Biedronka. Przygodnie poznana   dziewczyna, której być może nigdy wiecej w życiu nie zobaczę.   Ale dałem słowo, słowo honoru. A honor to była jedyna rzecz, która   pozwalała w głębi duszy myśleć nieskromnie, że jestem inny niż pozostali,   że jestem więcej wart.
do 14pet