Nauka nie zabierała mi więc zbyt wiele czasu. Za to mogłem interesować się bardziej ciekawymi rzeczami. Bardzo emocjonowałem się życiem kulturalnym i intelektualnym kraju. Sprzyjała temu taniość czasopism i to nie tylko krajowych lecz i zagranicznych, jeszcze nie zakazanych. Czytałem więc systematycznie: Odrodzenie, Tygodnik Powszechny, Wiadomości Literackie, Kuźnicę, Przekrój, Marynarz Polski, Problemy i angielskojęzyczne New Herald Trybune, Ilustrated, Times. Naturalnie i książki: Balzaka, Boya, Żukrowskiego, Wasilewską, Putramenta, Dąbrowską, Kisielewskiego. Szczególnie zajmowała mnie literatura. Był to okres kiedy piękno form przestawało być najważniejsze. Komuniści "walczyli" o realizm socjalistyczny", w dziele miał się liczyć tylko temat. Rewolucyjny, to znaczy apoteozujący Stalina, ZSSR i jego bohaterów wojennych i socjalistycznej pracy. Stwarzało to okazje do wyrojenia się grafomańskich miernot, bo wystarczyło napisać "swoimi" słowami tekst "Chwała Stalinowi", czy chociażby Stachanowowi - nazwać go wierszem lub opowiadaniem, by zostać członkiem Zwiazku Literatów Polskich i mieć dożywotnią synekurę. Taki styl w twórczości wprowadzono oficjalnie na zjeździe literatów w Szczecinie. Sam też "tworzyłem" różne utworki. Pisałem, jak sobie powtarzałem, dla wprawy lub zabawy, ale każde pisanie zaczynałem z cichą nadzieją stworzenia dzieła. A że energii starczało tylko na pierwszy rozdział, to już inna historia. Sam siebie w końcu nazwałem pisarzem pierwszego rozdziału i pozbyłem się twórczych cierpień do końca życia. Zacząłem naprawdę się bawić. Jeden taki utworek, żenujący pod każdym względem, podaję tylko ze względu na historyczną rzetelność wspomnień. Pod tytułem "Ojciec", został umieszczony w gimnazjalnej gazetce i spotkał się z zainteresowaniem, tak mi się wówczas wydawało, in spe pisarzy. Nota bene redaktorem gazetki był S. Ćwik, późniejszy dziennikarz w bardzo niechlubnym piśmie. A oto owe opowiadanie. (Zachowano pisownię i układ graficzny sprzed 47 lat.)
O J C I E C
Był czerwiec. Słońce paliło żarem, spalając na popielato barwę
ziemi. Wszystko zastygło w bezruchu. Brnąc po kostki w piachu polnej
drogi, szedł mężczyzna. Od czasu do czasu przystawał, siadał, i odpoczywał.
Widać było po nim ogromny wysiłek fizyczny. Niedaleko rozsiadła
się wieś. Szare strzechy, białe ściany, drgały w rozgrzanym powietrzu.
Nieznajomy zatrzymał się, wydobył coś co wyglądało na kawałek mapy lub
szkicu; zamruczał do siebie, po czym ruszył dalej. Doszedłszy do
pierwszych chałup chwilę postał, po czym poszedł prosto do sporego
budynku. Dom ten wyglądał jak typowy szablon szkoły wiejskiej. Posiadał
niewielki ganek, cztery duże okna i dach gdzieniegdzie porośnięty
mchem, kryty gontem. - Czy tu mieszka pan Stecki? - spytał
mdlejącym głosem, młodej o smutnej twarzy panienki, która otworzyła
mu drzwi.
- Tak, ale jest chory. Kto pan jest? - spytała.
- Ktoś bliski.
- Może pan Michał?
- Tak.
Panienka się ożywiła. Obejrzała dokładnie przybysza.
Zobaczyła twarz o wysokim czole, nos prosty, może nieco za ostry, dwie
linie idące od nosa okalające usta, oraz wysunięta dolna szczęka do
przodu, nadawały tej nieładnej twarzy jakby jakiś specjalny charakter:
szedł od niej wyraz silnej woli i stanowczości.
- Dużo o panu mówił - przerwała milczenie - boję się jednak czy
nie za duże wrażenie.
- Czy aż tak ciężko?- spytał szeptem.
Osunął się ciężko na krzesło. Uczynna panienka podsunęła kubek
mleka. Wypił.
- Co pani tu robi? - zapytał.
- Mieszkamy po drugiej stronie, przyjechaliśmy zza Buga, od czasu
zamknięcia szkoły z powodu choroby pana Steckiego opiekuję się nim -
urwała nerwowo. Zaległa cisza, słychać było tylko nieregularne uderzenia
o szyby obijających się much.
- Jednak bardzo chciałbym się dzisiaj zobaczyć - zaczął.
- Zobaczę - po chwili powróciła - śpi - powiedziała.
- Więc muszę zostać do jutra - zadecydował.
- To pan zaraz chciał iść, nie zostanie pan przy ojcu? - wyraziła
zdziwienie.
Zawahał się chwilę.
- Nie mogę, nie chcę wykorzystywać choroby.
Zamyślił się. Przypomniały mu się dawne lata. Ojciec
marzyciel idealista, wybitny działacz socjalistyczny, nie mogąc znaleźć
poparcia przed wojną w prawicowych kołach dla swoich szeroko zakrojonych
planów reformy, zakopał się na wsi w charakterze nauczyciela, wpajając
swoje idee w młode chłopskie pokolenie. On młody, zdolny, zdał maturę
z odznaczeniem. Załamał się dopiero na drugim roku studiów.
Często spotykane dzieje. Złe towarzystwo. Karty, długi, wydziedziczenie
przez ojca, wyjazd za granicę. Pojechał do Hiszpanii. Nie dlatego
żeby wierzył w słuszność sprawy, lecz po prostu nie miał gdzie: werbowano
ochotników - pojechał. Po upadku rządu republikańskiego wyjechał
do Rosji; tam zaczęła się przemiana. Przekonał się, że do życia
nie wystarczy dobrobyt, wrażenia... Człowiek, żeby był silny moralnie
musi mieć jakąś ideę - swoje wyznanie wiary. Wtedy to zainteresował
się socjalizmem. Przyszła wojna. Chciał przedostać się do Polski,
było za późno. Później został wzięty do niewoli w pierwszym uderzeniu
Niemców. Teraz, już od roku, po ucieczce z obozu tuła się po kraju
nie mając ani znajomych, ani krewnych, ścigany ciągle trwogą schwytania
przez Niemców. Posiadał wprawdzie adres ojca, lecz nie mógł odważyć
się przyjechać, aż wreszcie zdecydował się i... zastaje ojca chorego.
Nazajutrz obudziła go ta sama panienka z wiadomością, że Steckiemu
jest lepiej, i chce się z nim zobaczyć. Wszedł do małego pokoiku
o białych ścianach. Na żelaznym łóżku leżał stary człowiek o wyłysiałej
głowie, pomarszczonej skórze na twarzy i rękach. Jednak oczy pozostałe
młode, energiczne. Michał nie wytrzymał - ze stłumionym szlochem
rzucił się na łóżko. Poczuł na swoim czole szorstką, gorącą dłoń.
- Ojcze przebacz - wyszeptał.
Chory nic nie odpowiedział, tylko gładził jego długie, zapuszczone
włosy. Czuł, widział, że już nie ma nic z dawnego zblazowanego młodzieńca,
szukającego wrażeń, trwoniącego pieniądze. Przyciskał do piersi mężczyznę,
posiadającego swoje idee i zdecydowanego walczyć o nie. Wszystko
mu już dawno przebaczył. Odtąd Michał pozostał u ojca.
Na świecie szalała wojna. Cicha wieś została jakby zapomniana. Nie
widziało się Niemców, którzy jakoś omijali zagubioną w lasach osadę.
Tymczasem wolność szła wielkimi krokami. Coraz częściej było słychać
odgłosy bombardowań, huczały z dala ciężkie działa, na błękicie ostre
sylwetki samolotów lecących wysoko (mówiono, że sowieckie).Lecz równocześnie
choroba Steckiego robiła postępy. Michał spędzał dużo czasu przy
chorym, opowiadając mu o polskim wojsku, o przyszłym państwie, o
tym jak on będzie walczył o ich wspólną sprawę. Ojciec przeważnie
milczał, ale wchłaniał każde słowo Michała, spełniło się jego marzenie,
ma takiego syna jakiego chciał, przyszłego realizatora swoich planów.
Pewnego wieczora ojciec wezwał Michała.
- Słuchaj - powiedział. Twarz zdradzała silne podniecenie.
- Ja już nie dożyję - pot wystąpił mu na czoło. - Przysięgnij, przysięgnij,
że będziesz zawsze walczył o socjalizm.
Ostatnim wysiłkiem woli podniósł się do pozycji półleżącej.
Czekał.
- Przysięgam - powiedział Michał cicho lecz dobitnie. Chory
opadł bezsilnie. Stracił przytomność. Ręce zaczęły szukać czegoś
na kołdrze. Konał.
Nad domem ciągnęły samoloty niosąc na skrzydłach czerwieniejących
się gwiazdami - wyzwolenie.
Przewalił się front. Hydra niemiecka została zduszona. Powstało P a ń s t w o P o l s k i e .
Drogą wiejską z mozołem babrał się w błocie mały "Willys". Przed olbrzymią kałużą zatrzymał się. Wysiadł z niego Michał. Ślizgając się po mokrej glinie wszedł na mały wiejski cmentarz. Prędko jak gdyby się bojąc, że może nie znaleźć, odszukał mały, zapuszczony grób. Przykląkł - zdawał ojcu sprawozdanie, że jest Polska. Polska taka - jaką chciał - P o l s k a L u d o w a.
Junak Ted
Ogólnie więc zbliżałem się do M.M. (małej matury) bez specjalnych
zakłóceń, jedynie z łaciną miałem kłopoty. I chociaż M.M. mogłem zdać z
dwóją z łaciny, to łacinniczka z uporem godnym starej panny (którą zresztą
była), mimo że wiedziała, że już jestem szoferem, i dalej raczej nie będę
się uczył, a gdyby nawet, to na jakiejś wieczorówce gdzie łacina nie
będzie potrzebna, wyłapywała bezlitośnie wszystkie moje braki i z
premedytacją, zamiast zdecydowanej dwói, wpisywała: w zawieszeniu. To
zawieszenie było najgorsze. Zatruwało spokój i zmuszało do nauki. Nie
wypadało przecież okazywać lekceważenia, wyrządzać przykrości. Podchodziło
się więc chyba z dziesięć razy, i to z jednym tekstem. Kiedy już
wykułem na pamięć tłumaczenie (z bryka), okazywało się, że nie umiem
składni..., potem, że nie znam gramatyki... potem, że nie rozumiem, co
znaczą pojedyncze słówka itd. itd. I kiedy wpisała wreszcie do dziennika
trójkę nie miałem już siły ani jej nienawidzić ani się cieszyć. Później
żałowałem, że przez minione dwa lata nie wykorzystałem szansy jaką
dawała świetna profesorka i nie uczyłem się łaciny. Ale chociaż pozostał
mi tylko okruch, który wmusiła we mnie, tego pięknego języka, będę
zań Pani Łacinniczce wdzięczny do końca życia.
A oto świadectwo:
ŚWIADECTWO UKOŃCZENIA GIMNAZJUM OGÓLNOKSZTAŁCĄCEGO ....przyjęty
do klasy trzeciej "d" w dniu 3 września 1946 ukończył w 1948 r. naukę
w zakresie programu gimnazjum ogólnokształcącego, zorganizowanego
na zasadach art.20 ustawy z dnia 11 marca 1932 roku o ustroju szkolnictwa
(Dziennik Ustaw Rzeczypospolitej Polskiej Nr 38,poz. 389 ) w Państwowym
Gimnazjum i Liceum im. Hetmana Jana Zamoyskiego w Zamościu. W Zamościu
dnia 26 czerwca 1948 r. Nr 270. Jedenaście podpisów Rady Pedagogicznej,
wśród nich podpis "śpiewającej" matematyczki, niedoszłej sympatii,
panny Frani Żalińskiej.
Ze stopni wymienię tylko bardzo dobre i dobre:.
5 - (bardzo dobry) religia, zagadnienia ideologiczne.
4 - (dobry) sprawowanie, geografia, biologia, przysposobienie
wojskowe, zajęcia praktyczne, ćwiczenia cielesne (nadobowiązkowe),
rysunek.
Językami obcymi obowiązkowymi były: angielski i łacina. Przedmioty
nadobowiązkowe: język rosyjski.
Z naszej paczki na drugi rok pozostał tylko Kajtek (Leszek Cyc).
Leszek Czerski zdał razem ze mną. Miałem więc "papier" w kieszeni
i wystarczyło to, żebym mógł realizować swoje dalsze zamierzenia
zgodnie z podjętą już decyzją. Wytyczała ona prosto i zdecydowanie
(tak mi się przynajmniej zdawało) dalszy kierunek mojego życia, do
którego co jak co, ale łacina nie wydawała się potrzebna.