odc.3
 

1.06.1952, niedziela.
Rano porządkowaliśmy stoliki metodyczne. W Świdniku nazywano je „ogródkami". Później dostaliśmy żołd 75 zł. Józek zaraz zrobił zbiórkę do wymarszu na "wypicie", a tu Zdzichowi zginęła onuca. Ubrany już galowo w czarne spodnie z czerwonymi lampasami, a tu onucy nie ma. Nijak buta włożyć. Klnie i szuka. Pragnienie dokucza, koledzy czekają... aż tu nagle olśnienie. Czym tak czyścisz karabin - podejrzliwie pyta i sięga po wysmarowaną wazeliną szmatę. No i jest onuca. Awantura na sto fajerek. Mundek nie czuł się wcale winny, jeszcze mu przygadał, że takie śmierdzące to tylko Zdzich mógł mieć. W końcu ktoś podwędził z drugiej sali i skończyło się wszystko śmiechem. Klucz mógł wyruszyć na niszczenie ognistego płynu. Późnym wieczorem przyszła Zosia z Genią. Do towarzystwa wziąłem Tadzia, ale ten zamiast do Geni zaczął do Zosi stroić swoje miny. Śmieszne te jego zaloty. Przewraca uszami, marszczy czoło i co chwila puszcza oczko. Zaczęło mnie to trochę denerwować, ale Zosia szybko wyjaśniła sytuację: niech się pan nie wygina, mnie potrzeba chłopa. Nie powiem, żeby nie było to miłe dla mnie... Tadzio od razu zmienił front na ten właściwy i poszli z Genią w krzaki, a ja starałem się sprostać opinii tak publicznie wyrażonej przez Zosię. Walczyłem dzielnie pomimo zawziętych komarów i bąbli jak spodki na tyłku... Z cyklu: opowieści prawdziwe. Opowiadanie Władka Galimskiego. "Spragnione nauczycielki"Władek z Tadkiem Chudzikiem wczoraj w nocy mieli patrol. Noc ciemna ale ciepła. Na lotnisku nikogo. Opodal ze wsi dochodziły śpiewy, śpiewano majowe. Nasi chłopcy ściągnęli mocniej na pasach karabiny i weszli do wsi. Pod płotem na ławce siedziało dwóch facetów z panną po środku. Zaczęła się gadka. Panna mizdrząc się i kołysząc bujnym biustem powiedziała o zabawie w pobliskiej szkole. Poszli. Drzwi i okna małego budynku jaśniały w wiejskiej ciemności jak światła tajemniczej wyspy. Pod oknami w drzwiach pełno gapiów a z wnętrza dochodziły żwawe dźwięki polki. Rozsunęli służbowo tłumek , weszli do środka izby. W izbie wśród kurzu i papierosowego dymu w rogu na zsuniętych stołach umieszczona była orkiestra , (harmonia, skrzypce i bębenek) a na środku podskakiwała młodzież. - E, nie ma co tu robić - szturchnął Władek Tadka - sama dzieciarnia. - Poczekaj, a może? Tadek wyjrzał z ciemnego korytarza na salę. Od razu wszyscy zwrócili na nich uwagę. Dalej tańczyli ale patrzyli na nich. Rzadka atrakcja na wiejskiej zabawie, dwóch podchorążych i jeszcze z karabinami. Rzeczywiście nie było żadnej atrakcyjnej panny. Jedynie tęga blondyna zasługiwała na uwagę.Umalowana z miejska wyróżniała się od pozostałych dziewczyn, nie tylko szminką i pudrem ale i temperamentem. Tańczyła z taką energią , że sadło trzęsło się jak galareta. Jak się potem okazało była sklepową z spółdzielni, uważaną za jedną z wioskowej inteligencji.Władek więc oddał karabin Tadkowi i puścił się w tany z tą "nimfą" o wadze wagonu towarowego.Ucieszona naparła na niego potężnymi piersiami i ilekroć spojrzał na nią wywracała oczy i wzdychała. Władkowi w zapiętym mundurze i pasie pod wpływem wylewnego biustu zaczęło robić się coraz goręcej. Odsuwał ją od siebie, ale i tak skończył taniec z plamami potu na drelichowym mundurze. W końcu muzyka umilkła i przerwała tą lekkomyślnie urządzoną sobie łaźnię i pomimo uwodzących uśmiechów nie dał się namówić blondynce na dalsze podskoki. Służba, jakże przydatne słowo na takie okazje. Każda zrozumie bez urazu. Z ulgą podszedł do Tadka. A przy Tadku stał  już mały, szczupły człowieczek. Jak się okazało kierownik szkoły. Bardzo ucieszony,  że panowie lotnicy raczyli przyjść na zabawę. Władek  jednak chciał jak najszybciej wyjść. Perspektywa tańca z blondynką odbierała mu ochotę na zabawę. Zniechęcony ciągnął Tadka:- Chodź nie mamy tu co robić. - Dlaczego, panowie? Dlaczego - dopytywał się kierownik. - Bo nie ma z kim tańczyć. - Ojej, ja zaraz przyprowadzę. Tu na górze są dwie nauczycielki, jedna to moja siostra... pobiegł rzucając w biegu, żeby chwilkę poczekali, a nie pożałują. Rzeczywiście, zaraz zeszły dwie dość młode dziewczynki o urodzie nauczycielskiej. Kiedy młode, są niebrzydkie, ale potem wraz z zamianą w kobiety, to co w nich urokliwe, świeże, zamienia się w archetyp starej panny nauczycielki. Wąski opuszczony nos, najczęściej z okularami, a pod nim cienkie, zaciśnięte usta. Podeszły, stanęły niezdecydowanie. Tadek szarmancko się skłonił i... zapadło milczenie. Nieprzyjemną ciszę przerwał kierownik. - Dlaczego nie tańczycie - dał znak orkiestrze. Zarzucili więc karabiny na plecy i ruszyli. Władek wziął w ramiona delikatną, szczupłą dziewczynę. W tańcu powiedziała mu, że jest znudzona wsią, rozgoryczona swoim losem. Okazało się, że pochodzą z tych samych stron. Tadka partnerka miała trochę więcej ciała. Dużo nie rozmawiali bo Tadek to ręką po biodrze i nawet niżej, a w większym tłoku niby niechcący muskał uszko panny ustami.Panna się czerwieniła i niesamowicie pociła. Po jednym tańcu mieli dosyć. Czujny kierownik zaraz zareagował. - Co się stało, dlaczego nie tańczą. Wtedy Tadek wyjaśnił, nie tańczą bo nie grają "tangiego". Ćhudzik tak nieraz mamrotał, przekręcał wyrazy w niezrozumiałe dźwięki. Kierownik jednak ruchliwy. Zaraz do orkiestry, która po naradzie zagrała... oberka. Tadek z Władkiem uśmiechnęli się, ale wcale nie kwapili do tańca. Było bardzo gorąco, do tego w mundurach, z karabinami na plecach, stali więc przy dziewczynach nie bardzo wiedząc co dalej robić. Może by jednak zajrzeć na lotnisko? Zastanawiali się, ale kierownik domyślił się, że może to coś z orkiestrą. - Ja panów przepraszam, ale co to znaczy tangiego. Władek wyjaśnił, że to taki zwrot kolegi, znaczy po prostu tango. Kierownik rozdziawił szeroko gębę i wyrzekł tylko jedno słowo: - Aha. Bawili się jeszcze długo. Nad ranem odprowadzała jedna z nauczycielek. Żaliła się na samotność. Całowali więc po kolei i pocieszali jak mogli. Obiecywali, że ją odwiedzą. Wiedziała, że ją oszukują, ale może myślała, że może... Było już zupełnie widno gdy wchodzili na lotnisko, zadowoleni. Złożyli meldunek : "W czasie pełnienia służby nic ważnego nie zaszło" . A do Tadzia, oprócz "kwadratowych oczu" przylgnęło "tangiego".
3.06.1952, wtorek.
Latamy jak szatany. Nasza maszyna codziennie wylatuje ponad plan. Kiedy tylko zakołuje w bramkę i dojrzymy ognistą głowę naszego feudała, biegiem dokonuje się obsługa i zmiana ucznia. Lekka panika ale wszystko idzie szybko i sprawnie. Wykonujemy plan, a nawet więcej. Wczoraj heca z Tadziem Kalitą. Poleciał z dowódcą klucza do strefy (jeszcze raz) i przestraszył się przeciążeń w spirali. Ponieważ ze strachu nie puszczał sterów, dowódca klucza z wielkim trudem wyprowadził samolot. Naturalnie teraz nabijają się wszyscy z niego i dowódca klucza i instruktor i grupa, do tego mają dryg. No nic, najważniejsze że latamy coraz więcej, coraz lepiej. Dzisiaj w nocy patrol z Józkiem Graselą. Nigdzieśmy nie chodzili tylko leżeli na trawie. Noc piękna, księżycowa. Zatrzymaliśmy trzech gości, poza tym było cicho i ciepło. Pierwsza noc prawdziwie letnia.Kalita znowu dzisiaj dostarczył nową porcje śmiechu w locie. Kiedy siada do kabiny wygląda jak wystraszony mops. Do tego wyrolował kolegów, a zwłaszcza Szewczyka, chyłkiem wymykając się ze startu. Szewczyk klnie na niego tak, że gdyby to się spełniło to już by nie tylko ogórka kiszonego, ale starej purchawki było za mało, w co by mógł się zamienić.Chudzik z rozbieganymi oczami zebrał też dzisiaj porcję niewąskich jobów od instruktora. Kiedy siada do kabiny odnosi się wrażenie, że męczy go jakaś choroba. Miota się jak w konwulsjach, a czarne oczy jak błędne ognie wirują nieprzytomnie po wszystkim. [5]Zdawałem wczoraj z Józkiem egzamin z eksploatacji u st. technika. Odbywało się to w formie spaceru. Szedł po środku, a my dwaj odpowiadaliśmy równocześnie. Z tego galimatiasu dostałem piątkę i pochwałę za dobre przygotowanie.

4.06.1952, środa.
Dzisiaj nie zdałem egzaminu do samodzielnego wylotu. Wszystko szło normalnie, utrzymałem: kierunek (przy starcie), szybkość wznoszenia 230-250 km, pierwszy skręt na wysokości 150 m przy V 280 pochyleniu 300; drugi na wznoszeniu V 280 i pochyleniu 45o. Między drugim i trzecim skrętem żmijki, wszystko zgodnie z RWL i kiedy ucieszony szykowałem się do lądowania, egzaminator, por. Skrzeczkowski ubrał gaz imitując przerwanie pracy silnika. Silnik nie pracuje - błyskawiczna decyzja: przymusowe lądowanie na wybranym polu.  Podstawowe ćwiczenie, podobne jak korkociąg. Naturalnie czynności jakie należy podjąć w takiej sytuacji znałem na pamięć.  Natychmiast, by nie stracić szybkości należało oddać drążek i przejść do lotu szybowego. Następnie wybrać pole zapewniające potencjalne bezpieczeństwo przy lądowaniu bez podwozia. Ustalić kierunek wiatru i w miarę możliwości wykonać manewr do lądowania pod wiatr.    Wszystko poszło dobrze, czynności wykonałem prawidłowo, tylko za łagodnie, za mało energicznie oddałem drążek. Gdyby naprawdę silnik przerwał i nieruchome śmigło jeszcze by hamowało - tłumaczył Skrzeczkowski - pochylenie samolotu (oddanie drążka) mogłoby okazać się za małe, by utrzymać szybkość manewrową i samolot mógłby wpaść w korkociąg.   Zdawałem sobie z tego sprawę, ale celowo tak zrobiłem, bo bałem się, że gdy gwałtownie oddam drążek, siedzący w drugiej kabinie egzaminujący, wyrżnie głową w owiewkę i trudno będzie oczekiwać oceny pozytywnej od kontrolującego z guzem na głowie. Ale w powietrzu Skrzeczkowski jeszcze nic nie powiedział, tylko na 200m dał gaz zwiększył obroty do normalnych i kazał lądować na lotnisku. Wykonałem więc poprawnie trzeci skręt na h 350m, a potem wypuściłem klapy i podwozie i przyziemiłem samolot jak nigdy na trzy punkty przy literze T. Pełen dobrej myśli zameldowałem się po locie. - No tak, wszystko poprawnie, tylko z tym lądowaniem... - nie przyjął mojego tłumaczenia, że to z obawy o całość jego głowy, nie puścił samodzielnie. Kazał, przed moim samodzielnym wylotem, zrobić instruktorowi jeszcze dwa loty kontrolne na imitację przymusowego lądowania.[18]    Skrzeczkowski, do wczoraj jeszcze był dowódcą klucza, a od dzisiaj już p.o. dowódcy eskadry. Od poniedziałku mamy nowe dowództwo eskadry. Początkowo mówiono, że całe dowództwo wyjechało na urlop, ale dzisiaj na pogadance instruktora młodzieżowego, politruka w stopniu chorążego, powiedziano o spisku. [19] Do spisku należeli: dowódca eskadry,  jego zastępcy d/s pilotażu, d/s politycznych, dwaj dowódcy klucza, Łudojcz i Zgut, oraz oficer samochodowy chor. Jasiński. Wszyscy oni byli agentami imperialistycznymi i planowali ucieczkę samolotami jak -9 do wroga. Jasińskiego miał zabrać do sparki sam dowódca. Tam spodziewali się dostać dużo dolarów za zdradzenie tajemnicy konstrukcji czy coś w tym rodzaju. Spisek był już bardzo zaawansowany i tylko dzięki czujności naszego aparatu wykryto tę zdradę.Początkowo nie wierzyłem, bo co im tu źle było? Ale może ichnia centrala im nakazała, może chodziło o konstrukcje samolotów? Jak człowiek może się zawieść. Taki dowódca klucza, Łudojcz. Świetny pilot i ludzki, skurwysynami nie rzucał, ale widać dlatego, że się maskował. Trzeba być czujnym.Teraz w eskadrze awanse. Skrzeczkowski został dowódcą, a na miejsce Łudojcza dowódcą klucza instruktor Czajkowski. Por. Czajkowski jeszcze nie umie latać na jak 9. Dopiero się przeszkala, ale ma duży nalot na PO-2 i jest zasłużonym oficerem, latał zwalczać bandy. Nasz instruktor kosztem lotów grupy podszkala go...

5.06.1952, czwartek.
Dzisiaj cały dzień w kwadracie, w ogóle nie lataliśmy. Na oblocie pogody nasz instruktor wyrwał zwrotem bojowym i dowódca eskadry zawiesił w lotach jego, a co za tym idzie całą grupę. Siedzieliśmy więc na słońcu i słuchaliśmy "gadek" Tadzia Kality o Tytaniku i innych podobnych historiach. Trochę szkoda bo dzień bardzo ładny, ale teraz zaczynam lubić naszego ryżego. Widać, że gość z temperamentem, lata z fantazją, a nie jakieś cieple kluski. Postanowiliśmy, że my, jego uczniowie postaramy się by nas się nie powstydził.Zaczyna chodzić panika o naszym szybkim wyjeździe. Zobaczymy. Na razie zbliża się niedziela. Tadzio Kalita załamał się i nie wie pisać raport czy nie, w każdym razie opuściła go chęć latania na Jaku. Są gusty i guściki. Z takim kątem lądowałem pierwszy raz na egzaminie (rysunek).Stefan Piotrowski stracił kierunek w locie samodzielnym na dobiegu i mało Chudzika, który kołował, nie rozwalił. Na szczęście Chudzik dojrzał, zrobił tylko kwadratowe oczy, dał pełny gaz i umknął. Mieliśmy trochę emocji. Należy zauważyć, że z kabiny widoczność przy kołowaniu bardzo ograniczona, a radia na ziemi prawie wcale nie słychać. 6.06.1952, piątekNo, nareszcie dzisiaj po tylu trudach i cierpieniach zdałem powtórnie egzamin do samodzielnego wylotu. Mam za sobą 65 lotów i jutro może polecę samodzielnie. Jest gorąco. Przyszły upały. Czuję, że nie będę mógł spać.

8.06.1952, niedziela.
Nasz "Trombuś" - tak nazwał Kalitę Szewczyk, znalazł na lotnisku kilka sztuk amunicji i robiąc wielce tajemniczą minę zwierzył się nam.Wczoraj w nocy miałem patrol z Józkiem Graselą. Wyciągnęliśmy kilka butelek wina i na gadaniu, wspominaniu starych cywilnych czasów szybko zeszła służba. Rano: Szewczyk, Pichur, Duk , Kalita i Gumkowski na konto, że Pichur otrzymał paczkę, poszli w krzaki i pili do południa. Na obiad przyszli szumnie, z czerwonymi twarzami. Hałaśliwie jedli i głośno się śmieli, a Tadziowi oczy błyszczały jak gwiazdy pijane.Po południu przyjechała Zosia z G. na rowerach. Z G. poszedł nasz Trombuś. Niedługo, jak tak dalej pójdzie, to cały nasz klucz pozna intymne tajniki ciała Gieni.Trombuś podochocony winem, z okrzykami "bal murzynów na „pustyni” zaczął od razu ściągać spódniczkę Gieni. Było gorąco tak, że nie bardzo się broniła, ale kazała położyć mundur na trawie. Zocha śmiała się, że taka wygodna, ale sama też, od kiedy pokazałem, to tylko na jeźdźca.Pecha miał Galimski. Jego dziewczyna przydreptała aż z Kaczki, 12 km w upale, a on w pierdlu. Nawet zastąpić nie było komu. Bo albo towarzystwo spite leżało bez ducha, albo już obstawione. Józek Grasela, który legalnie chciał przepustkę, gdy nie dostał, wściekły na wódkę poleciał. W kacie siedzieli tylko Chudzik i Gumkowski. Pokłóceni, podrapani. Chudzik dostał furii gdy Gumkowski pobrudził mu gazetkę startową. Chudzik, chłopisko na schwał więc Gumkowski był bez szans. Miotał nim po całym baraku, dostał więcej ale i Chudzik też, i teraz dziewczę spragnione czeka, a nie ma kto obskoczyć. Oj, upadają obyczaje, żeby tak w Świdniku, to ho, ho...

11.06.1952, środa.
Wczoraj przyjechali Wacek i Żuberek oraz 17 innych. Będą chyba stanowić nowy klucz. Ciasno, naszpikowani jesteśmy na sali jak śledzie. Loty "wyciągają" chłopaków. Edkowi Szewczykowi radzą, a jest bardzo szczupły, by leżał, nie chodził, to może ciała nabierze.

12.06.1952, czwartek. Podobno dzisiaj święto, nie wiadomo.  Z cyklu: opowieści autentyczne - opowiadanie Wacka Korty.  Przygoda Wacka. (Rzecz w Lublinie)pt. Erotomanka. Żużel wybrał się na przepustkę. Po chwili wahania gdzie uderzyć,kupił dwie butelki wina i skręcił w małą uliczkę. Z trudem wdrapał się na trzecie piętro i zapukał. Otworzyła drzwi młoda, o rudych włosach i grubych udach dziewczyna - Renia. Uśmiechnęła się rzędami białych zębów ipoprosiła do mieszkania. Znał je dobrze, ale zawsze ktoś jeszcze był. Nie ma nikogo i dobrze że przyszedłeś. Uspokoiła go. Włączyła radio, a Wacek w milczeniu wyjął butelke wina i postawił na stole. Renia się zdziwiła po co? Ale w końcu przyniosła kieliszki i ciastka. Wacek w milczeniu"założył" swoje zmarszczki i patrzył na biodrzastą Renię. Ta z koleitrajkotała z szybkością maszyny do pisania o wszystkim. Pili wino, alenic poza tym. Wacek siedział i tylko się uśmiechał.Renia, jako bardziej przedsiębiorcza wstała, pochodziła po pokoju i nagle usiadła na kolanach Wacka. Jej obfite piersi zatrzęsły się, a Wacek cichutko jęknął pod jej ciężarem. Zaczęło robić się mu gorąco. Grube uda na kolanach paliły żywym ogniem. Oparła się o niego piersiami i przysunęła gorące, dyszące żądzą wargi do ust. Nie wytrzymał i przezwyciężającwrodzoną nieśmiałość, pocałował. Ręka - sam nie wiedział jak to było - zsunęła się pod sukienkę, ale powstrzymala go.- Czekaj - zeszła z kolan i dysząc, z wypiekami na twarzy, podeszła nierównym krokiem do drzwi. Zamkneła na klucz i wyjeła z zamka. Teraz stanęła przed nim rozpłomieniona, drżąca. Obok stała kanapa. Wacek chciał ją objąć ale go znowu odsunęła.- Nie tak. Nikt prędko nie przyjdzie, rozbierz mnie. Szybkimi ruchami pomagała ściągać bieliznę i po chwili leżała na kanapie naga, ze sterczącymi, młodymi piersiami. Oczy lekko przymknięte, ale widziała wszystko.Kiedy Wacek się guzdrał niezdarnie, stremowany ściągał najpierw spodnie potem gacie - zniecierpliwiła się. Prędzej, prędzej - popędzała. Wacek z duszą na ramieniu położył się przy niej. Poczuł jak jej niecierpliwe ręce dotknęły go, potem gorący brzuch, i jakby zapadł w sen. Stopniowo zapadał mrok, a oni leżeli spleceni uściskiem. Kiedy się ocknął było już zupełnie ciemno. W pokoju panował specyficzny zapach wydzielin kobiecych i wina. Nagle otworzyły się drzwi i weszła matka Renki. Wacka sparaliżowało zupełnie. Pociągneła nosem, popatrzyła przelotnie na nich i podeszła do stolika. Nalała sobie kieliszek wina. Zakiwała się i Wackowi wydało się, że jest pijana. Leżał nieruchomo, nagi, bezbronny, czuł się bardzo głupio. Renka spała obok, bezwstydnie rozwaliwszy szeroko nogi. Powoli wstał, w zdenerwowaniu nie mogąc znaleźć gaci. - No, jak się pan czuje -zagadała stara. Co, pan chce się ubierać. Teraz jest pora, kiedy ludzie się rozbierają. Zresztą jest ciemno i tak pana nie widać. Proszę, niech pan usiądzie, napijemy się.Wacek nieśmiało przysiadł. Wyciągnęła z torby butelkę wyborowej. Bez niej się nie ruszam - wyjaśniła. Napili się po czym wlepila wzrok w zazwyczaj ukrytą część ciała Wacka. Wacek poczuł się nieswojo. Próbował założyć nogę na nogę, ale nie bardzo ukryć "to" mu się udawało. Stara się uśmiechnęła.- Widzę, że pan się krępuje. Nie jesteśmy przecież dziećmi. No, żeby szanse były wyrównane - zaczęła ściągać sukienkę. Nie była jeszcze taka stara, ciało miała jędrne, gładkie. W samych różowych majtkach i biustonoszu wyglądała nawet powabnie. Cicho podśpiewując zaczęła ścielić łóżko. Pokój zalegała cisza, przerywana tylko głośnym oddechem śpiącej Renki.Wacek wstał niezdecydowanie.- Chyba pan przenocuje u nas - zaśmiała się. Do której ma pan przepustkę? O, już i tak się pan spóźnił, teraz wszystko jedno. Ściągnela biustonosz i popatrzyła na niego.- No co, ładne mam piersi chłopczyku? Chodź, dotknij. Wacek rad nierad podszedł bliżej. Niby niechcący dotknęła go piersią w pierś. Pocałuj, a potem zakomenderowała.- Chodź do łóżka, musisz się przespać.Wprawnym ruchem ściągnęła majtki i raźno wskoczyła do łóżka pociągająć Wacka. Wyprawiała takie rzeczy, że aż wstyd mówić. Przerwała na chwilę i napili się jeszcze wódki. Potem stracił pamięć.Kiedy się obudził, w pokoju zaczynało robić się widno. Na kanapie spała nadal Renia, tylko już w pościeli, a na łóżku obok matki Renki leżał jakiś siwy mężczyzna, obejmując ją za szyję... Ostrożnie przelazł przez oboje, po cichu się ubrał i umknął nie budząc nikogo. Rozkosze tej nocy okupił dwudniowym aresztem za spóźnienie się z przepustki.  Dzień normalny. Specjalnych zajęć jednak nie ma, to znaczy że święto. Cała grupa poszła w krzki czytać "Małżeństwo Doskonałe", które skądś Trombuś przyniósł. Dyskusja ożywiona. Co chwila któryś leci w krzaki odlać się. Trombuś zaś demonstruje różne pozycje swoim wyginastym karkiem. Kłócą się też która lepsza...

14.06.1952, sobota.
Dzisiaj wyleciałem wreszcie samodzielnie na myśliwcu bojowym Jak-9. Czuję się świetnie, samolot jak by specjalnie dla mnie. O wiele jestem pewniejszy niż na UT-2. Stery leciutko, a taki czuły, reaguje na każde dotkniecie. Wspaniale. Maszyna jak złoto. Lot też w dechę. Po mnie wyleciał  jeszcze Duk. Szczegóły później.

15.06.1952, niedziela.
Wczoraj wyleciałem samodzielnie. Leciałem pewnie. Miałem wrażenie, że latam tak już od bardzo dawna. Szkoda, że tylko dwa loty. Dusza rwie się w przestworza. Dzisiaj mieliśmy latać, ale pogoda nie dopisała. Pochmurno, mglisto. Skończyliśmy robić cyrk. Tadzio Kalita się poprawił, jest teraz naprawdę pracowitym i starającym się chłopcem. Szewczyk z Dukiem i Krysą pomimo deszczu ćwiczą na przyrządach.Ktoś gra cicho na harmonii. Za oknem deszcz, pusto, a mnie znowu napadają różne myśli i wspomnienia. Nie mogę oderwać od siebie tej grafomanii. W dalszym ciągu harmonia i cichy, zawodzący głos "ulica szumem wstreczajet..." I jakoś tak cicho, smutno. Chciałoby się gdzieś pójść, przytulić do kogo, ale do kogo?Może ten ktoś mieszka daleko, w Szczecinie, a może w ogóle go nie ma, może jest tylko marzenie. Świat pomimo całej swojej materialności jest chwilami taki nierealny. Ciekawe czy kiedy jeszcze to nastąpi, że usta będą łaskotać jasne miekkie włosy, a nozdrza będą wdychały delikatny zapach kochanej kobiety. To by było normalne. Ale to wszystko to zdaje się z innego świata, z innego wymiaru. W naszym takie rzeczy są nie przewidziane. Chwilami tylko, jak na przykład teraz, człowiek może sobie troszkę pomarzyć, tyle mu pozostaje.Nieraz się pocieszamy i żyjemy nadzieją, że gdy skończymy program, odpoczniemy trochę i wtedy będą kina, koncerty, ciche kawiarnie i gwarne dancingi. Ciepłe wieczory i długie spacery. Będą miłości i gra na wyścigach i tyle, tyle innych namiętności normalnie żyjących ludzi.

do 04t
 

 temperamenty.